Babcie i Dziadkowie
Nie znałam żadnego ze swoich prawdziwych dziadków. Jeden z nich Władysław zginął w Buchenwaldzie, drugi zmarł po wypuszczeniu go z obozu jenieckiego.
Za to miałam wspaniałe Babcie. Jedna surowa, wymagająca i ucząca gotowania, pieczenia, szydełkowania i robienia na drutach o imieniu Klara. I druga o imieniu Irena rozpieszczająca, dogadzająca, cierpliwa, ucząca robienia na drutach i przytulaśna. Babcia Klara, mama mojego Taty Henryka, zamieszkała z nami po sprzedaży swojej chatki w Jantarze. Bardzo mi później brakowało tych wakacji tam spędzanych. Pustej plaży, lasu, koleżanek i kolegów. Jazdy wąskotorówką z dworca przy stadionie żużlowym, promu do Mikoszewa i dalszej podróży wąskotorówką po stronie za Wisłą. Babcia po zamieszkaniu na Toruńskiej miała oko na mnie i na siostrę, która, jako dużo starsza i szybko wyrwała się spod skrzydeł Babci i rodziców. Pozostałam ja. Pomimo surowości i dyscypliny narzuconej przez babcię Klarę, ciepło wspominam dzieciństwo. Wiele się przy niej nauczyłam, a umiejętności wykorzystuję do dzisiaj. Zachowałam wiele przepisów kulinarnych, a i pewne rozwiązania w prowadzeniu gospodarstwa sprawdzają się do dziś. Była kopalnią wiedzy, tylko ja nie zawsze chciałam słuchać…
Druga Babcia, Irena mieszkała w rodzinnym mieście mojej mamy, w Warszawie. Na pobudkę o 5 rano: Elżunia, jedziemy do Warszawy, w ciągu kilku minut byłam obudzona, i pełna gotowości do drogi. Jeździła w tamtych czasach (lata 60.) tzw. torpeda. Wyruszała z Gdańska wcześnie rano, była to bodajże szósta z minutami i składała się z trzech wagonów. Nie zatrzymywała się na wszystkich stacjach i była w Warszawie w niespełna 4 godziny… Na tamte warunki to była rzeczywiście torpeda… takie ówczesne małe Pendolinko. Tak jak lata spędzałam w Jantarze, tak inne pory roku należały do Warszawy. Bardzo się cieszyłam na te wyjazdy. Kochałam „starą” Warszawę i uwielbiałam spędzać czas z Babcią Ireną i jej drugim mężem Dziadkiem Stasiem. Spacery, czytanie bajek, rozpaskudzanie wnuczki to było to! Taki podział „obowiązków” Babć nastąpił zapewne dlatego, że jedną miałam na co dzień, drugą od czasu do czasu. I chociaż nie zawsze było łatwo, nie zawsze było miło, to teraz po latach mogę śmiało powiedzieć, że dzięki nim, Babci Irenie i „drugiemu” Dziadkowi Stasiowi oraz Babci Klarze miałam wspaniałe, pełne miłości dzieciństwo.
Mam nadzieję, że Wy też takie mieliście dzięki Waszym Babciom i Dziadkom…
Wspominała Elżbieta Woroniecka.
Elu, kapitalne wspomnienia z okazji Dnia Babci ! Kiedyś babcie były INSTYTUCJĄ ! Tak, teraz jest troszkę inaczej, babcie pracują i mają mniej czasu dla maluszków. Chociaż kochają jak tamte… Też wspominam babcię Zosię, która nauczyła mnie szydełkowania, robiła cudowne kotleciki mielone z jarzynką z marchewki, wspaniałe kołduny, śleżyki, sama robiła doskonały makaron, najlepszy rosołek na świecie, pyzy z mięsem, oj dużo tego…
a poza tym prasowała, szyła nam pościel, umiała wszystko… Śpiewała ze mną, uczyła wierszyków, a nawet poprawiała moje czytanie po rosyjsku – akcenty, bo pochodziła z Wilna. No i sama miała zabawny akcent i powiedzonka, które do dziś wspominam uśmiechając się do siebie, a może do babci ?