Choinka w Muszelce sprzed 50 lat
20 dzień stycznia 1968 roku to była sobota dokładnie tak jak w tym roku. Już kilka dni wcześniej w wielu domach na Dolnym Mieście słychać było terkot maszyn do szycia i czuć było zapach kleju. Kto wie czy w dniu poprzedzającym to ważne wydarzenie gdzieś tam jeszcze długo po północy nie paliło się światło na pewnym strychu, bo tato majsterkowicz chciał swojej córce przyozdobić pelerynę w najładniejsze i największe grochy na świecie. A w innej części dzielnicy jakaś dzielna mama mrużyła oczy z wysiłku i męczyła się z szydełkiem, aby powstała najpiękniejsza biała czapka z pomponem, słuchając przy okazji nadawanego tego dnia w telewizji występu Urszuli Sipińskiej.
Aż w końcu przyszedł ten długo wyczekiwany dzień. Dzieciaczki nie mogły się już doczekać kiedy pojawią się w przedszkolu (nawet te, które za przedszkolem nie przepadały), kiedy przebiorą się w karnawałowe stroje (nawet te, które wolały być kowbojami lub Indianami, a przyszło im być pajacykami albo zwierzątkami futerkowymi) i kiedy odwiedzi ich Mikołaj (chociaż przecież pamiętały, że nie tak dawno już raz u nich był).
Wchodząc do swoich sal zobaczyły dekoracje w postaci wielobarwnych lampionów, girland z kolorowych bibuł, bajecznych wzorów na szybach przypominających śnieżne gwiazdki i lodowe kwiaty. Bez ociągania zaczęły porządkować swoje zabawki i dodatkowo stroić choinkę. Że o zjedzeniu porannej kaszy z mlekiem do ostatniej łyżki nie wspomnę.
Najstarsze dzieci z grupy „Żeglarzy” przygotowały dla swoich młodszych koleżanek i kolegów w dużej sali inscenizację teatralną o tytule „Zima”. Potem na przedszkolnej scenie zaczęły się występy „Pingwinów” deklamujących wiersze i śpiewających piosenki. Najmłodsze „Żabki” wraz z „Rybkami” bawiły się po swojemu w rytm muzyki. Wszystkie dzieci były zadowolone i uśmiechnięte. Oklaskom nie było końca. A to jeszcze nie były wszystkie przygotowane na ten dzień atrakcje.
„Nowy Rok” w którego wcieliła się Ola H zaprosił wszystkie grupy do wspólnej zabawy na środku sali. Jedno dziecko chwyciło drugie z tyłu za ramiona, drugie – trzecie, trzecie-czwarte… i tworząc w ten sposób roześmiany przedszkolny korowód wszyscy udali się na spotkanie z Mikołajem. Staruszek z siwą brodą i długim pastorałem obdarował każde dziecko czymś słodkim, a dla wszystkich przedszkolnych grup zostawił fantastyczne zabawki.
Dzieci z wypiekami na twarzy komentowały tę wizytę w trakcie obiadu. A potem spotkała ich jeszcze jedna miła niespodzianka. Zamiast leżakowania znowu były zabawy i harce przy muzyce pod kierunkiem swoich wychowawczyń.
W drodze powrotnej do domu dzieci opowiadały rodzicom i dziadkom co ich spotkało w przedszkolu. Demonstrowały na chodniku swoje taneczne kroki albo nuciły pod nosem „Hu! Hu! Ha! Nasza zima zła! Szczypie w nosy, szczypie w uszy. Mroźnym śniegiem w oczy prószy. Wichrem w polu gna! Nasza zima zła!”. A podczas kolacji kolejny raz zdawały ze szczegółami relację z całego dnia. A potem położyły się do łóżek i szybko zasnęły wyczerpane atrakcjami mijającej soboty. A śniło im się, że znowu są w przedszkolu, znowu deklamują wierszyki, śpiewają piosenki, tańczą w kółeczku, a potem spotykają Mikołaja i otrzymują od niego mnóstwo słodyczy. Tych słodyczy jest tyle, że nigdy wcześniej takiej ilości cukierków, batoników, lizaków, pierników i czekoladek na oczy nie widziały. A ich rodzice słyszą nocą dochodzący z dziecinnego pokoju cichy szept przez sen ich uśmiechniętej córeczki lub synka – „Dziękuję Ci Mikołaju…”.
Opracowano na podstawie Kroniki Państwowego Przedszkola nr 46 w Gdańsku na ulicy Szuwary 2 z której pochodzą też wszystkie zaprezentowane w artykule zdjęcia. Bardzo dziękujemy za udostępnienie Opowiadaczom tego materiału.
Opracowania dokonał Jacek Górski.
Urodziłem się kilka lat za wcześnie, tego przedszkola jeszcze nie było, chodziłem do zakonnic gdzieś na końcu Łąkowej po tej samej stronie co dzisiejsze LPP . Nie wspominam tego dobrze. Muszę jednak przyjrzeć się tym zdjęciom dokładniej, jest szansa że znajdę na nich swoją siostrę, która miała wówczas 6 lat