Cztery pory roku – lato
Urodziłam się w środku lata, więc może dlatego od zawsze uwielbiałam słońce, zapach kwiatów i rozgrzanej ziemi, cykanie świerszczy, rechot żab dobiegający znad kanału (tak nazywaliśmy wodę wokół fortyfikacji), jerzyki przecinające niebo z charakterystycznym piskiem.
Lato na Dolnym Mieście to nieograniczona swoboda (no może nie tak do końca… trzeba przecież było wrócić na dobranockę lub Czterech pancernych i psa, ewentualnie kolację…), kąpanie na „baczku”, basenach koło stadionu żużlowego, podchody na okolicznych podwórkach. Wyliczanka mogłaby trwać i trwać.
Nie mieliśmy wtedy komputerów, smartfonów, internetów. Ci, którzy nie wyjechali na wakacje do babci czy dziadka na wieś, na kolonię czy obóz harcerski mieli do dyspozycji „kanał”, czyli mówiąc współcześnie fortyfikacje, w skład których wchodziły „Kręcona” i „7”. A do tego wszystkie podwórka w okolicy i komórki albo piwnice do podchodów.
Nie znaliśmy pojęcia słowa nuda. Zbijak, palant, guma, podchody, zabawa w dom z kuchnią, czyli cała gama zajęć. Tylko zawsze było tak mało czasu na to wszystko. Zabawa się rozkręcała na dobre, a tutaj trzeba było wracać do domu. No koszmar normalnie.
Czasami, kiedy rodzice mieli czas, a było to zwykle w niedzielę, pakowało się kanapki, jajka gotowane na twardo, pomidory, a do tego sól i pieprz, butelkę z herbatą oraz koc, ręczniki, parawan, piłkę plażową, koło do kąpieli, wiaderko z foremkami. A potem z przystanku tramwajowego koło koszar ruszało dziewiątką na Sianki. Czasami z mniejszym szczęściem, ponieważ zjawisko „winogron” złożonych z pasażerów chętnych wyprawy na plażę, uniemożliwiało wejście do tramwaju. Jednakże gdy udało się wepchnąć do środka lub na pomost, to docierało się na miejsce w ok. 30 minut. Po wejściu na plażę po prawej stronie można było wypożyczyć leżak, parawan lub (za czym niemal tęsknię) kosz. My wypożyczaliśmy właśnie tę ostatnią pozycję z wyliczanki. Trzeba było następnie przeciągnąć ów kosz w miejsce jak najdogodniejsze, czyli w pobliże brzegu, by mieć dziecko (czyli mnie) „na oku”. Ciekawe, że kiedy rodzice pracowali, nie martwili się o nasze kąpiele na baczku… fakt, że na naszej dzielniowej plaży zawsze był jakiś dorosły, ale i mieliśmy chyba instynkt samozachowawczy.
Drzewa w okolicy, wspomniane piwnice, strychy należały do nas, dzieciaków z Dolnego. Nasze dzieci jeszcze zdążyły się wychować z taką swobodą. Potem nastała era internetu, komputerów, telefonów komórkowych, play station i gier komputerowych.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z rodzinnego albumu autorki.
Autorka – Elżbieta Woroniecka
Warto też przeczytać:
Cztery pory roku – zima
Cztery pory roku – wiosna
Kochana Elu, doskonale to nasze „lato dzieciństwa” wyraziłaś. Tak było. W sobotę i niedzielę w tłoku tramwajowym z rodzicami, a w tygodniu (jeśli mama nie pracowała) w trawie nad kanałem… i ten baczek, nasze piski, chlapanie…też tak to wspominam! Na trawie były nawet zachowane odległości między kocami, często były to stałe miejsca opalania.
Prawie wydeptane dołki wielkości koca… a nasze mamy wyglądały jak czekoladki…