Cztery pory roku – zima
I znowu posłużę się powiedzonkiem starszego pokolenia, takim jakiego używała moja Babcia i moja Mama: za moich czasów to…
Należę już do starszej młodzieży jak mawia Danka, nasza koleżanka opowiadaczowa. Ale za moich czasów rzeczywiście zimy były inne. Mroźniejsze, bardziej śnieżne. Telewizor miało co któreś gospodarstwo domowe, komputerów nie było i czas nie przypominał kamfory… Zatem każdą wolną chwilę przeznaczało się na zimowe rozrywki. Rodzice dawali nam więcej swobody niż obecni rodzice swoim pociechom. W ruch szły sanki (o ile Mikołaj je wrzucił pod choinkę), katanki czyli coś pośredniego między sankami a łyżwami – zbudowane własnoręcznie przez zdolniejszych manualnie chłopców przy pomocy tatusiów, starszych braci lub wujków, łyżwy figurówki dla dziewczynek lub hokejówki dla chłopców o ile i tu Mikołaj spisał się na piąteczkę. Ale były i takie łyżwy przymocowywane paskami do zwykłych butów lub przykręcane takim małym kluczykiem bezpośrednio do podeszwy specjalnego obuwia.
Ale co by to nie było, sprawiało nieziemską przyjemność. A i warunki na Dolnym Mieście oraz okolicach mieliśmy wręcz nieziemskie… Kręcona, kanały zamarznięte i mające niemalże metrową pokrywę lodu. Śnieg, który pojawiał się na początku zimy i leżał sobie spokojniutko do końca marca jak Bozia przykazała, był gwarantem murowanej i cudnej zabawy. Zatem hordy dzieciaków z policzkami czerwonymi od szczypiącego mrozu, oblegające okoliczne wzniesienia, lodowiska utworzone na zamarzniętej fosie. Ubrane nie w puchowe kurtki, ale w swetry wydziergane przez mamy i babcie. Rękawiczki przymocowane na sznureczkach, by zapobiec ich zgubieniu. Często wracając do domu te rękawiczki przypominały skorupę lodu, przez kule lepione ze śniegu w celu użycia ich w kolejnej bitwie na śnieżki…
I znów mamy zimę i to szczęście, że spadł śnieg… Na szczęście na Kręconej znowu pojawiły się dzieci (chociaż nie w takiej liczbie jak kiedyś), ale to i tak cieszy, że chociaż mała garstka podtrzyma tradycję. I tak nostalgicznie wspominając stwierdzam, że byliśmy bardzo szczęśliwym pokoleniem i tego nikt nam nie odbierze.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z rodzinnego albumu autorki.
Autorka – Elżbieta Woroniecka
Emotikon wink
W tym całym artykule zapomniałam napisać o lodowisku na stadionie żużlowym na Elbląskiej…ale to zostawiam innym…
🙂
. Pamiętam jak wracałyśmy z koleżankami z lodowiska, zmarznięta, zmęczona, przemoczona ale jakże zadowolona, czekała gorąca czekolada przygotowana przez moją Babcię lub Mamę …ot takie wspomnienia
Świetnie pamiętam to lodowisko na stadionie. Cały Gdańsk tam się zjeżdżał i była świetna okazja do poznania nowych dziewczyn. Otwarcie było chyba o godz. 15 lub 16 a zakończenie koło 22.00. Pierwsza jazda w sezonie kończyła się tym, że następnego dnia w szkole ledwie wchodziłem po schodach. Schodzenie w dół było jeszcze gorsze. Wszystkie mięśnie mnie bolały, ale po południu znowu wsiadaliśmy z kumplami w jedynkę i jechaliśmy na stadion.