Czy macie tu kozetkę?
Na ulicy Sempołowskiej były dwa sklepy. Jeden należał do pana Skindera, a drugi do pani Kubiak. Pamiętam,że po mleko chodziłem z taką blaszaną bańką do pani Kubiak, zaś chleb kupowałem u pana Skindera. Najbardziej w pamięci utkwiła mi jednak „spluwaczka” umieszczona przed jednym ze sklepów, co dla małego wówczas chłopca było bardzo dziwne.
Mieszkanie w którym mieszkałem miało ponad 100 m2, więc był duży nadmetraż. W latach 60. (a były to czasy komuny) tym, którzy mieli takie duże mieszkania narzucano odgórnie dodatkowych lokatorów. Często byli to panowie pracujący w Stoczni, którzy przyjeżdżali tu z innych miast – najczęściej bez żadnego dobytku. Niestety na nas nakładano obowiązek zapewnienia takiemu lokatorowi czegoś do spania. Dla mnie, małego wtedy chłopca ci stoczniowcy to była jakaś rozrywka. Ale rodzice nie byli tym zachwyceni, bo niekiedy lokatorzy byli bardzo uciążliwi zarówno dla nas jak i sąsiadów.
Pamiętam, że jednym z takich narzuconych lokatorów był sportowiec podnoszący ciężary. Niestety często trenował w domu, a od upadających ciężarów aż piec „podskakiwał”. Sąsiedzi skarżyli się na hałas. Ale nie mieliśmy na to wpływu. Innym razem zamieszkał u nas muzyk. Lecz ten był nad wyraz spokojny i nieuciążliwy.
Jak Wam zapewne wiadomo, nie wszystkie mieszkania w tamtych latach były wyposażone w łazienki. Część ludzi miała je na klatkach schodowych, ale my na szczęście mieliśmy łazienkę w mieszkaniu. Przypomniała mi się z tym związana przezabawna historia. Do mojej przygłuchej babci przyszedł raz pan z ORMO zrobić rozpoznanie i pyta ją: Czy macie tu kozetkę? A że babcia niedosłysząca – zrozumiała: Czy macie tu klozetkę? I prowadzi pana do ubikacji by pokazać, że mamy. Pan z ORMO, myśląc,że babcia jest niespełna rozumu, wyszedł z mieszkania czym prędzej i przez kolejne pół roku mieliśmy spokój z lokatorami. Do dziś bawi mnie ta historia, gdy sobie o niej przypomnę.
Następne wspomnienie będzie muzyczne, o ile koledzy wyrażą na to zgodę. Autorka bardzo naciskała, bo temat jest jej bliski. Ale bez zgody reszty znajomych, nie mogę tego zrobić. A było nas czterech… Czekajcie więc cierpliwie.
Wspomnienia spisała Ewa Grzegorzewska.
Jej rozmówcą był Piotr, który zgodził się również na publikację trzech kolejnych zdjęć ze swojego archiwum.
Przeczytajcie też wspomnienia tego samego autora o Latarniku z Sempołowskiej.