Dolne Miasto oczami toruńczyka
Ilekroć jestem pytany, gdzie chciałbym mieszkać, gdybym nie mógł w swoim ukochanym Toruniu, moja odpowiedź jest zawsze pewna i taka sama: w Gdańsku. I nie jest to wcale opinia podyktowana chwilowymi emocjami czy ciekawością innego miejsca. Ja po prostu kocham Gdańsk, dobrze się w nim czuję, za każdym razem, kiedy go odwiedzam, a czynię to od prawie czterdziestu już lat, od czasów mojego dzieciństwa. Kiedyś były to wakacje, a dziś dorosłe wyjazdy i krótkie rodzinne odwiedziny. Podczas każdego takiego pobytu powstaje pytanie – co zobaczyć tym razem? Ponieważ pewne miejsca są dla nas oczywiste, odwiedzamy je każdorazowo, chłonąc ulubiony klimat, niepowtarzalną atmosferę. Ale moja lista miejsc w Gdańsku, których jeszcze nie poznałem jest nadal dość długa, choć systematycznie skraca się.
Ostatni, jak dotąd, pobyt w Gdańsku wypadł w połowie minionego stycznia. Jest to związane z pewną osobistą rocznicą moją i mojej małżonki. I, podobnie, jak to miało miejsce nieraz w przeszłości, drugi i ostatni dzień pobytu zacząłem samotnym, porannym spacerem. Napisałbym, że z aparatem fotograficznym w dłoniach, ale tym razem nawet nie wyjąłem go z futerału. Ostatecznie przekonałem się bowiem, że aparat w telefonie pozwala nie tylko na zrobienie dobrych jakościowo zdjęć, ale daje też szerokie możliwości ich wstępnej obróbki technicznej. Tak wyposażony wyruszyłem z Domu Muzyka na spotkanie z historią.
Za najważniejszy punkt spaceru obrałem ulicę Łąkową, na odcinku południowym (od Podwala Przedmiejskiego). Zanim jednak tam dotarłem, nie omieszkałem wykonać kilku zdjęć dawnych koszar Herrengarten-Kaserne. Uwielbiam cegłę, a XIX-wieczne obiekty z niej zbudowane zawsze mnie intrygują. Jeśli jeszcze dodam, że koszarowiec nadal nie jest zagospodarowany, a opuszczone wnętrza, widoczne przez niektóre z okienek piwnicznych powodują (naprawdę!), iż ciarki chodzą po plecach…
Łąkowa przywitała mnie wyraźnymi kontrastami. O ile jednak widok pięknych, odrestaurowanych kamienic sąsiadujących z popadającymi w ruinę jest, z jednej strony, widokiem nieobcym także w wielu innych miastach, z drugiej pozwalającym mieć nadzieję na wyremontowanie wszystkich, o tyle stojący na wysokości ulicy Chłodnej wieżowiec jest krajobrazowym nieporozumieniem…
Cóż, trzeba się z tym pogodzić, ale – na szczęście – jego obecność nie zmieniła mojego podejścia do Łąkowej i, szerzej, Dolnego Miasta. Im bardziej zagłębiałem się w nie, im bardziej podążałem bardzo przyjemnym traktem pieszym pośrodku ulicy (świetny pomysł!), tym bardziej pochłaniał mnie miejscowy klimat – z jednej strony z dominującymi kamienicami, na których odkrywałem ciekawe detale (w tym utworzone całkiem niedawno – znakomite i bardzo fotogeniczne są grafiki w oknach kamienicy na rogu Wróblej ze Szczyglą – prawie jak… duchy dawnych mieszkańców!), z drugiej… Właśnie! Cegła! Widoczne od strony ulicy zabudowania dawnej fabryki karabinów (włącznie z budynkiem mieszkalnym, pośrodku) urzekły mnie swoim industrialnym, XIX-wiecznym klimatem. Na pewno kiedyś tu wrócę, by w kawiarni wypić kawę i jeszcze dokładniej przyjrzeć się miejscu.
Równie mocno zaintrygował mnie pobliski kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP. To bardzo… nietypowe miejsce: gdyby nie krzyż na szczycie wieży „wyjętej” z neogotyckiego pałacyku i wysokie, ostrołukowe okna, nie domyśliłbym się przeznaczenia budynku. Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że na spacer po Dolnym Mieście wyruszyłem bez żadnego przygotowania merytorycznego, zupełnie spontanicznie. Tym większy był mój zachwyt, gdy przeszedłem przez bramę i znalazłem się z tyłu kościoła i… no właśnie. Świeżo otwartego hotelu, a dawnego szpitala w znakomitym, ceglanym budynku. Mimo, iż większość poszpitalnych obiektów została wspaniale wyremontowana, jeden nadal czeka na dobre czasy, dając teraz możliwość sfotografowania XIX-wiecznej cegły nie oczyszczonej, a zabrudzonej wieloma latami trudnej historii. Nowy hotel zrobił na mnie (choć jedynie z zewnątrz, wnętrza nie zwiedzałem) bardzo dobre wrażenie, miałem jedynie pecha co do samego dawnego dworu Uphagenów, zasłoniętego obecnie przez rusztowania remontowe. Cóż, po prostu muszę tam wrócić.
I tak, mniej więcej w połowie spaceru trafiłem do punktu, który nie był mi zupełnie obcy; Kamienną Śluzę odwiedziłem już kilka lat temu, wędrując dawnymi gdańskimi bastionami. Bardzo lubię to miejsce, żal jedynie patrzeć na niszczejące „dziewice” – charakterystyczne wieżyczki na końcu grodzi. Przydałby się należny im remont, podobnie jak pobliskiemu budynkowi dawnego młyna. To miejsce ma w ogóle niesamowity potencjał, jeśli chodzi o zagospodarowanie jako tereny rekreacyjne. Widzę tam historyczne festyny, wystawy. Gdyby też zająć się zarośniętym torem kolejowym, bastiony mogłyby być odwiedzane przez drezyny. Ot, takie moje pomysły…
Powrót do Domu Muzyka sprowadził mnie na ulice prostopadłe i równoległe do Łąkowej. I znów trafiłem na cegłę. Najpierw zachwycił mnie budynek szkoły na rogu ulic: Jałmużniczej i Śluzy, a zaraz potem dawna łaźnia. Ten drugi zabytek miał dużo szczęścia – nie tylko dlatego, że umieszczono w nim już jakiś czas temu Centrum Sztuki Współczesnej, ale i dlatego, że niedawno wspaniale (a nawet: przewspaniale!) oczyszczono i odrestaurowano jego ceglaną elewację oraz stolarkę drzwiową i okienną oraz dach. Budynek zapiera dech w piersi i mam głęboką nadzieję, że szkoła naprzeciwko też doczeka się remontu z takim efektem. Skoro jesteśmy przy ulicy Śluza, to kilkadziesiąt metrów od dawnej łaźni znajduje się kamienica (pod numerem 2), na którą także zwróciłem uwagę. Trudno bowiem nie zauważyć jej piękna, choć znacznie zasłoniętego kiepskim stanem elewacji. I w tym przypadku mam nadzieję, że zabytek doczeka lepszych czasów. Nadzieję, która wzrosła po tym, jak zobaczyłem nieco dalej prawdziwe – odnowione – perełki: narożną kamienicę przy ulicy Toruńskiej 24 i sąsiednią pod numerem 26. Zachwycają już same ich portale, ozdobne drzwi. Ciekawe, co kryje się za nimi – klatki schodowe w takich miejscach potrafią być wręcz magiczne…
Wiem, że na pewno wrócę do Dolnego Miasta. Nie tylko dlatego, żeby zobaczyć, jak swój blask odzyskują kolejne budynki, kolejne miejsca (a głęboko wierzę w ten proces), ale także dlatego, żeby wejść w kolejne ulice, zatrzymać się z telefonem/aparatem przy innej kamienicy, no i – rzecz jasna – napić się kawy. W swoich podróżach lubię szukać magii, swoistego uroku odwiedzanych miejsc. A w Dolnym Mieście niewątpliwie jest coś, co przyciąga. I każe wrócić.
Autor tekstu i wszystkich zaprezentowanych zdjęć: Tomasz Stochmal
Toruńczyku drogi, wspaniałe spostrzeżenia, świetne obserwacje, że aż się nie chce wierzyć, że przypadkowe…
Popieram i cieszę się z tego głosu z Torunia. Pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję i cieszę się 🙂 Naprawdę, obserwacje przypadkowe – te ulice zwiedzałem pierwszy raz, spontanicznie. I na pewno tam wrócę, bo nie dość, że nie udało mi się zobaczyć wszystkiego (chociaż to trudna sprawa – zawsze coś się pominie), to chciałbym odwiedzić Dolne Miasto także w porze letniej. Pozdrawiam serdecznie.