Dzień dobry. Proszę pani – wyjdzie Norman?
Wakacje. Upragnione wakacje. Żegnaj szkoło. Żegnaj tornistrze. Żegnajcie zeszyty w trzy linie, książki z Bolkiem i Lolkiem uczącymi WF-u i ty wysłużony piórniku z chińską pachnącą gumką, cyrklem, ekierką, kątomierzem, czterokolorowym długopisem i ołówkiem zakończonym plastikową brązową stopą kupioną w drogerii na Łąkowej.
Był przełom lat 70. i 80. Upalny wakacyjny poranek. Kiedy zjedzona została już bułka z masłem i pomidorem. Kiedy obejrzany został kolejny odcinek serialu „Wakacje z duchami” albo „Przygody psa Cywila”. Kiedy w radiu zabrzmiały pierwsze takty „Polki Dziadek”. Wtedy można było ubierać krótkie spodnie, na nogi zakładać trampki albo sandały i za pozwoleniem mamy i babci wyjść na dwór.
Ale samemu na dworze to żadna przyjemność. Zatem już piętro niżej dzwoniłem pod czwórkę, a kiedy drzwi otworzyła moja sąsiadka – pytałem grzecznie: „Dzień dobry. Proszę Pani – wyjdzie Norman?”. I wtedy z kuchni dobiegał głos „Jeszcze jem śniadanie” albo z pokoju słychać było „zaraz”. Ewentualnie mama Normana mówiła, że tego dnia jadą na zakupy do Gdyni albo idą w odwiedziny do rodziny i Norman dzisiaj nie wyjdzie na podwórko. Jeżeli jednak jego mama mu pozwoliła – wychodziliśmy już z domu razem. I udawaliśmy się do klatki obok.
Na Łąkowej pod trzydziestką na najwyższym piętrze mieszkał Darek, który miał problemy z nogami. Ale był naszym kumplem, więc nie mogło go zabraknąć na podwórku. Jego siostra Ewa była już na tyle dorosła, że się z nami nie zadawała. Na tym samym piętrze mieszkała jeszcze dziewczynka – chyba Kasia miała na imię. Ale rzadko wychodziła na dwór. Piętro niżej mieszkały siostry – Aśka i Agnieszka. Jedna z nich mieszka na Łąkowej do chwili obecnej. Na pierwszym piętrze mieszkała wówczas Magda i jej brat – Maciek. Nasza paczka powoli się rozrastała. Kolejnym punktem do odwiedzenia były domy na Jaskółczej. W tym bliżej przychodni na najwyższym piętrze mieszkali bracia Mareccy – Adam, Tomek i Borys. A na pierwszym piętrze Włodek. Był taki czas, że był szefem naszej „bandy”. Naszym znakiem rozpoznawczym miała być mewa wpięta w kołnierz kurtki. W drugim domu na najwyższym piętrze mieszkała Kaśka, a na najniższym Krzysiek. Krzysiek miał komplikacje zdrowotne ze skórą i nie wychodził na dwór. Ale często rozmawialiśmy z nim przez balkon wychodzący na podwórze. Starsza od nas młodzież czyli Leszek, Fifa, Darek i Zbyszek (wszyscy z Jaskółczej) czy też Lidka i Aśka z Łąkowej albo Sławek z Kamiennej Grobli w tamtym czasie już coraz rzadziej wychodzili na podwórko. Zatem młodsze pokolenie przejmowało po nich pałeczkę.
W miarę upływu czasu niektóre osoby się wyprowadziły. Norman z rodziną wyjechał do Niemiec. Naszymi sąsiadami została wówczas rodzina Saratów – Andrzej, Grażyna, Roman, Marian i urodzona już tutaj – Urszula. Podobny los emigrantów spotkał Piotrowiczów z kamienicy obok. Na ich miejsce przyszli Laskowscy. Krzysiek, Kaśka i Aśka. Ale też długo nie pomieszkali. U Gudaszewskich w oficynie zamieszkał Krzysiek Czerski – mój nowy dobry kumpel. Na miejsce Włodka na Jaskółczej wprowadził się Artur z siostrą – chyba Magdą. A na miejsce Darka Majorka – Waldek i Mariusz Śliwińscy. Pojawili się Marcin i Monika Knie. Przybył Artur ze swoją kolarzówką. Wspomniana Magda i Maciek wyjechali do leśniczówki. Na miejsce Mareckich sprowadziła się zupełnie nowa rodzina. Przez ścianę z nimi mieszkał synuś Bartoszek. A piętro niżej Marzena i Karol. I tylko ja cały czas wychodziłem z domu w tym samym celu i dzwoniąc do różnych drzwi – wywoływałem wszystkich na podwórko.
Czasami przychodziły też na to nasze podwórko dzieciaki z Kamiennej Grobli – Edyta z bratem Arturem, Marzena, Beata czy też Ksysio [sic!]. Oraz dzieciaki z Łąkowej. Czarek. Kuba. Jarek. Krzysiek i Darek oraz jeden z Misiów (to z tej części w kierunku ulicy Śluza), a także Ewa i Agata (to z tej części w kierunku Przesmyku). Pod koniec lat 80. wpadał też do nas często Adam z Olszynki, Sylwek z Łąkowej i Karina z ulicy Szuwary.
W zależności od tego, ilu udało się nas zebrać na podwórku – zaczynały się wspólne zabawy. W berka, w strzelanego, w matkę i ojca, w dołek, w rozszerzanego, w państwa albo w kapsle. Albo gry – w zbijaka, w cegłę lub w piłkę nożną. Ktoś przyniósł ringo. Ktoś inny karty do gry. Ktoś rakietki do kometki. A ktoś przypomniał sobie, że ma w domu serso. Czasami padał pomysł, aby pójść się kąpać na baczek. Albo wyskoczyć do pobliskiego ogródka jordanowskiego. Albo zebrać butelki i oddać do skupu na Toruńskiej. Wpaść do punktu skupu makulatury i poprosić o jakieś ciekawe materiały prasowe. Ewentualnie zwyczajnie poopalać się nad kanałem.
Były takie dni, kiedy na podwórku pomiędzy Łąkową i Jaskółczą z charakterystycznym kasztanowcem pośrodku bawiło się jednocześnie 10 albo i 15 dzieciaków. Dacie wiarę?…
W porze obiadowej z poszczególnych okien słychać było imiona konkretnych dzieci. To był sygnał, że na czyimś stole stygnie właśnie w kuchni zupa pomidorowa, ryż ze śmietaną lub kotlet mielony z marchewką z groszkiem. Jeżeli ktoś zgłodniał wcześniej – zawsze mógł podskoczyć do domu i przyjść na podwórko z kromką chleba z masłem i cukrem, kawałkiem oskrobanej świeżej marchewki, kilkoma czereśniami w papierowej torebce albo słonecznikiem do wspólnego łuskania. Pragnienie gasiło się wodą z sokiem spuszczaną na sznurka z okna albo serwowitem kupionym w sklepie na Dolnej. I tak mijały kolejne wakacyjne dni.
W XXI wieku, kiedy wejścia do domu strzeże domofon – łatwiej jest się umówić przez Internet na Facebooku albo wysyłając SMS pod zapisany w książce adresowej numer kolegi mieszkającego w tej samej klatce, tylko że piętro wyżej albo koleżanki mieszkającej po drugiej stronie ulicy. Podwórka nie są już jednak teraz tak gwarne jak kiedyś. Być może w chwili obecnej wakacje częściej spędza się przy komputerze, niż na świeżym powietrzu. Ale może kogoś zainspiruję tym wspomnieniowym wpisem i po jego przeczytaniu wyjdzie z domu, zadzwoni do odpowiednich drzwi i zapyta się, tak jak ja pytałem się ponad 35 lat temu: „Dzień dobry. Proszę Pani – wyjdzie…?”
Autor czarno-białych fotografii domów na Łąkowej 29 i Łąkowej 30: Artur Wołosewicz. Źródło: Sobiecka L., Kaliszczak M. (red.), Gdańsk – Dolne Miasto. Dokumentacja historyczno-urbanistyczna,
Autorem portretu małego Jacka jest jego wujek z Myszkowa.
Autor artykułu: Jacek Górski.
[mappress mapid=”91″]
Tak Jacek,
pamientam ciebie, i twoja twarz, niektorych naszych kolerzanek i kolegow, i przypominam sobie duzo z twoich opowiesci o naszym wspolnym dziecinstwie na Lakowej o jej obszarze. W naszym Gdansku.
Dziekuje Ci za odzyskanie bardzo wartosciowych, dawno zgubionych odlamkow mozaiku swojego pochodzenia, swojego identytetu, i pierwszych krokow w zycie jako mlody czlowiek. Ktore podejmowalismy kiedys razem.
Na naszym podworku, pod wielkim kasztanowcem…
Twoj kumpel Norman z 70ych lat.
(Hamburg, 8.8.2016)
Świetna opowieść, tyle miejsc, imion, nazwisk ! Gratuluję wspaniałej pamięci ! Brawo !!!
Troszkę tęsknimy za dzieciństwem, zabawami, tamtą codzienną radością …
Beata U. (obecnie z ulicy Wróbla)
Pani Beato – zachęcamy Panią do wspomnień. Z przyjemnością je przeczytamy i opublikujemy.