Polski Dzień Sauny a łaźnia parowa na Dolnym Mieście
To było jakoś wczesną wiosną, na pewno było jeszcze chłodno na dworze. Była połowa lat osiemdziesiątych, a one były nastolatkami ciekawymi świata.
Jedna z nich wpadła na pomysł, żeby pójść do naszej łaźni na Jaskółczej, a konkretnie, to do łaźni parowej. Jakoś to miejsce kojarzyło im się z niezbyt wysoką popularnością, a jednocześnie jakąś tajemnicą. Wkrótce miało się wszystko wyjaśnić. Poszły we trzy, a może we cztery.
Należało najpierw poczekać na dzień, w którym łaźnia parowa była czynna dla pań. To chyba był piątek. Po kupieniu biletu w kasie łaźni, wszystkie weszły długim korytarzem do szatni. Po zdjęciu odzienia i dokonaniu kąpieli pod prysznicami, poszły dalej. W następnym pomieszczeniu, w ciepłych oparach i parowej mgle, ich oczom ukazały się nagie, dość okrągłe w kształtach i jakże stare panie. Wydawało się wówczas, że są strasznie stare, ba – mogły mieć na oko, nawet ze czterdzieści lat! 😉 Siedziały te panie, w kilka na ławeczkach i okładały się witkami brzozowymi po plecach.
Boże! – Pomyślała jedna z dziewcząt – ileż te panie muszą mieć grzechów, że się tak strasznie biją po swoich plecach! To straszne! Bardzo było jej ich żal.
No nic. Dziewczęta przeszły do następnego pomieszczenia, gdzie były kilkupiętrowe ławki, a tam gdzie była najwyżej, to tam właśnie było najwięcej pary. No i o tę parę chodziło. Przesiedziały owinięte w swoje ręczniki, może z pół godziny, a może trochę więcej. I w kocu przyszła pora na drogę powrotna. Czyli: wychodzenie, nagie staruszki w wieku lat 40., okładające się nadal witkami, że żal patrzeć, prysznic, szatnia, do wyjścia. Aż tu nagle…
Idąc z powrotem długim korytarzem, musiały one przejść obok sali prysznicowej, która była bez żadnych drzwi, a która w obecnej chwili była aktywnie zajęta przez około dwudziestu kąpiących się nago żołnierzy! Dziewczyny piszczały i gnały czym prędzej do wyjścia, a chłopaki- żołnierze, choć na golasa, to śmiali się z tego spotkania. Wszystkie mocno zawstydzone tym zaskakującym spotkaniem, z rumieńcami na twarzach uciekły.
Już nigdy więcej nie poszłyśmy do naszej łaźni parowej, pewnie w obawie przed podobnymi przygodami.
I ja tam byłam, choć witkami brzozowymi się nie biłam. I tak właśnie to zapamiętałam – Danuta Płuzińska-Siemieniuk.
Autor czarno-białych fotografii: Artur Wołosewicz.
Źródło: Sobiecka L., Kaliszczak M. (ed.), Gdańsk – Dolne Miasto. Dokumentacja historyczno-urbanistyczna, PP Pracownie Konserwacji Zabytków Oddział w Gdańsku Pracownia Dokumentacji Naukowo-Historycznej, Gdańsk 1979.
W 1969r byłem w wojsku na Łąkowej w piątki też tam chodziliśmy się kąpać szkoda że taka atrakcja nas nie spotkała