Kaskader
Któregoś dnia ciocia Sabina przyszła ze szkoły i opowiedziała, że jej uczennica ma do oddania małe szczeniaki – dwa czarne mieszańce z pudlem. Babcia wpadła na pomysł, że może jednego weźmiemy. Usłyszał to mój syn Andreas i od razu zawołał: ja też, ja też chcę.
Następnego dnia przywieziono te dwa szczeniaki. Były tak cudowne, że bez zastanowienia zatrzymaliśmy je. Babcia – jak to babcia – dała Andreasowi wybrać którego chce. Jeden był bardzo spokojny. A drugi widać było, że jest bardzo żywy i psotny. Wybór padł na tego drugiego. Ciocia miała akurat ferie szkolne, więc z pieskiem często wychodziła na spacer, żeby przyzwyczaić go do załatwiania swoich potrzeb na dworze. Radość była wielka i przy każdym spotkaniu na Kurzej opowiadaliśmy o swoich pieskach.
Nasz Atos często był sam w domu. Ja byłam w pracy, Andreas w szkole, więc spacery były tylko 3 razy dziennie. Cioci pies był często wyprowadzany i zaraził się nosówką. Radość trwała wiec tylko 3 miesiące, po których pieska straciła.
Nasz Atos nie mógł się pogodzić z naszą częstą nieobecnością w domu i zaczął psocić, gryźć tapety, drzwi, a nawet przewody elektryczne. Stawialiśmy kaktusy kolczaste przed kablami, ale nic nie pomogło. Widać nie lubił samotności. Babcia z ciocią odwiedzali nas i psiak bardzo cieszył się z ich wizyt, natomiast babcia miała zawsze łzy w oczach.
Po pół roku był dzień babci i postanowiliśmy zrobić jej prezent – oddać naszego pieska, żeby babcia i piesek byli zadowoleni. Pomyśleliśmy, ze nie minęło wiele czasu, wiec łatwo będzie nam wszystkim się przyzwyczaić i łatwiej będzie nam kupić drugiego psa, a babcia będzie miała prawie takiego samego jak ten, którego straciła i nie będzie smutna. Atos faktycznie nie tęsknił za nami zbyt długo, bo babcia rozpieszczała go i miał cały dzień towarzystwo. Karmiła go twarogiem i innymi smakołykami.
Jednego dnia na talerz jak zwykle pokroiłam mięso a przy tylnym brzegu miski twaróg. Nagle Atos zaczął szczekać do babci i patrzył ciągle na ten talerz. Zdenerwowana babcia nie wiedziała, dlaczego szczeka, wiec odwróciła talerz tak, żeby twaróg był z przodu. Wtedy złość Atosowi minęła i zaczął jeść.
Gdy Ciocia wychodziła do pracy, babcia z Atosem żegnali ją patrząc przez okno i tak dobrych parę lat. Jednego dnia Atos z babcią jak zwykle patrzyli w oknie jak ciocia idzie do pracy, ale coś babci przyszło do głowy, żeby rzucić jej jeszcze słodycze. Nie wiadomo – czy pies pozazdrościł cioci, czy był łasuchem na słodycze. Skoczył w tym momencie z okna… z okna na drugim piętrze!!! Wszyscy byli przerażeni, że to już koniec. Sąsiad to widział, wiec szybko podleciał, zabrali psa do samochodu i pojechali do weterynarza. Po wszystkich badaniach okazało się, ze ma złamane biodro i konieczna jest operacja. Spędził parę dni w szpitalu a potem na kontrolę i zmianę opatrunków.
Jeździliśmy raz taksówką, raz tramwajem, bo nie każdy kierowca zabierał psa, a weterynarz był na ulicy Kartuskiej. Atos ważył przeszło 10 kg i niełatwo było go tak długo na rękach utrzymać. Przy każdej wizycie weterynarz widząc psa wołał z daleka: idzie nasz kaskader. Po długiej rehabilitacji Atos wrócił do formy, biegał nad kanałem i jak dawniej, gdy widział rybaków, podkradał im ryby z wiader. Żył jeszcze potem długo i szczęśliwie.
A Andreas zarobił później pieniądze zbierając bób w gospodarstwie na Olszynce i robiąc modne wtedy broszki z modeliny (które miedzy innymi ciocia sprzedawała w szkole), aby kupić sobie spanielkę, którą nazwał Patie. I która była przez długie lata naszym kochanym, spokojnym i bardzo mądrym członkiem rodziny.
Czarno-białe zdjęcie pochodzi z rodzinnego albumu p. Zenona Hołubowskiego
Autorka wspomnień i posiadaczka kolorowych zdjęć – Róża Kasperska.