Kasztany w mundurkach

Z mojej Szkoły Podstawowej nr 4 przy Łąkowej 61 wracałam bardzo często z koleżanką, z którą siedziałam w ławce od zerówki. Kasztany w koszykuRazem byłyśmy trochę odważniejsze niż w pojedynkę, więc jesienią często chodziłyśmy na kasztany „do wojska”, czyli na teren czerwonych koszar. Część kasztanów można było zebrać na ulicy, ale prawdziwe żniwa czekały dopiero za bramą z wielkim napisem „Wojsko polskie”. Podchodziłyśmy nieśmiało do stróżówki, pukałyśmy w okienko i piskliwymi głosikami oznajmiałyśmy:

my na kasztany.

Kiedy strażnik otwierał furtkę groźnie ostrzegając, żeby nigdzie się nie oddalać, podekscytowane wskakiwałyśmy do środka.

Testowanie wagi przez czołg w zakładach futrzarskichEmocje były tym większe, że przez długi czas na środku dziedzińca koszar stał prawdziwy czołg, którego widok zawsze napawał mnie mieszanką fascynacji i grozy. Mogłabym przysiąc, że kiedyś widziałam, jak wyjechał za bramę i sunął na gąsienicach w stronę obecnych Długich Ogrodów. To jedno z moich wcześniejszych wspomnień, jeszcze sprzed czasów szkolnych, więc nie jestem pewna, czy widziałam to, co widziałam. Ale na wzmiankę o jeżdżącym czołgu natknęłam się w przewodniku Opowiadaczy Historii „Dzielnica fabrycznych kominów”, więc możliwe, że na przełomie lat 80. i 90. również zdarzało mu się opuszczać plac.

Wspominała i zdjęciem kasztanów w koszyku się podzieliła  – Małgorzata Żurawska.

Wspomnienie Bogdana Kęski pochodzi ze wspomnianego przewodnika „Dzielnica fabrycznych kominów” – na mapie pkt 6.

Możesz również polubić…

1 Odpowiedź

  1. Pamiętam te drzewa kasztanowe jedno rosło na wojskowych gruzach a drugie na terenie jednostki wojskowej mieszkałem na Ułańskiej a uczęszczałem do szkoły nr4 w latach 62 do 70r. Gdy miałem chyba 10 lat poszliśmy zrywać kasztany na wojskowe gruzy ale było ich mało a na terenie jednostki wojskowej było bardzo dużo chciałem wejść przez płot na teren jednostki i gdy byłem już na płocie poślizgnąłem się i spadajc złapałem się za drut kolczasty i rozerwałem sobie cały palec od lewej ręki. Pierwszej pomocy udzilono mi w przychodni zakładowej na terenie BLASZANKI a później pojechałem Mamą do pogotowia gdzie zszyto mi tą ranę założo mi sześć szwów. Bliznę mam do dziś i jak tylko spojrzę na ten palec to przypominam sobie te kasztany i wojskowe gruzy. Czas leczy rany i następnego roku też zbierałem kasztany. Drzewa te stoją do dziś tylko płotu niema.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *