Kurce, jus był?…

Baczność, święta idą.

Było już o śledziach i ubieraniu choinki. To ja też powspominam o przygotowaniach.

Będą to wspomnienia zdecydowanie wcześniejsze, jako że i ja bardziej wiekowa jestem niż nasze Opowiadaczowe rodzeństwo astralne (czyli Danka i Jacek – z tego samego dnia, miesiąca i roku 😉 ). Zatem jako zaczęłam.

Za moich czasów choinkę rzeczywiście kupowało się na rynku na Chmielnej.  Pamiętam taki rok (bodajże 1962), kiedy śniegu było co niemiara i mróz doskwierał ogromny. Z moją mamą wybrałyśmy się po choinkę. Całej drogi nie pamiętam, ale powrót tak. Zmarzłam wtedy strasznie. Paluszki w rękawiczkach z jednym palcem zesztywniały, a nóżki bolały z zimna. Na rogu ul. Toruńskiej i ówczesnej Thalmanna, koło sklepu spożywczego (dzisiaj Cafe & Bar Zajezdnia), usiadłam na chodniku w zaspie i płacząc powiedziałam, że się nie ruszę. Moja biedna mama wzięła mnie pod pachę (a byłam pulpet), pod drugą wzięła choinkę i wtargała nas na trzecie piętro… Pamiętam koc w brązowo-białą kratkę, w który zostałam zawinięta i gorące kakao którym zostałam napojona 8^).

Ale to nie wszystko. Choinkę zawsze ubierało się w Wigilię. I kiedy mama z babcią walczyły w kuchni, mój tata zajmował się choinką. Potem przychodziła kolej na karpia. Kupiony w sklepie rybnym, który mieścił się przy ul. Łąkowej. Zwykle żywy, kupowany kilka dni wcześniej i wpuszczany do wanny napełnionej wodą. Przez te kilka dni towarzyszyłam mu całymi dniami. Karmiłam chlebem i zabawiałam rozmową. Zaprzyjaźniłam się z nim. Jakież było moje przerażenie kiedy usłyszałam w rozmowie rodziców, że trzeba będzie go zabić. Wkroczyłam do akcji i… pochowałam wszystkie ostre przedmioty, czyli noże i tasaki. Poupychałam do butów, kieszeni płaszczy, pod łóżko i pod poduszkę. Potem ze spokojem przyglądałam się domownikom, którzy poszukiwali owych noży tak niezbędnych przy kuchennych czynnościach.

Pamiętam ten cudowny zapach pomarańczy, taki wyjątkowy i niepowtarzalny, bo czuło się go raz w roku w okolicy świąt. O zapachu piernika i kapusty z grzybami nie wspomnę. Cóż mogę dodać…

Wtedy odczuwało się w pełni magię świąt. Śnieg, zapach choinki w Wigilię, zapach potraw, owoców, ciast tuż, tuż przed. To radosne oczekiwanie i dziecięcy zachwyt nad każdym śladem, że to już za chwilę.

I ostatnie wspomnienie. Wyczekiwanie pierwszej gwiazdki na niebie. Zawsze wychodziłam na klatkę schodową z moim tatą. A mama w tym czasie upychała prezenty pod choinkę. I mój zawód, że znowu przegapiłam przyjście Mikołaja. Podobnie robiłam z naszymi dziećmi. Syna wysłałam z mężem na schody, a sama tak, jak moja mama upychałam prezenty. Po czym otworzyłam okno i posypałam trochę śniegu na dywan pod oknem. Mój syn wpadł do pokoju z okrzykiem że gwiazdka już jest. Zobaczył otwarte okno i roztapiający się śnieg i zawołał: kurce, jus był? Ale nabrudził…

Autorka wspomnień – Elżbieta Woroniecka. Zdjęcia pochodzą z rodzinnego albumu autorki.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *