„Latarnik” dla Stefanii
Nie wiem dlaczego, ale chciałem aby moje pierwsze wspomnienie zatytułować: „Latarnik” dla Stefanii. Może dlatego, że od urodzenia mieszkałem na ul. Sempołowskiej. Jednak dopiero w wieku szkolnym dowiedziałem się kim była Stefania Sempołowska. A była wspaniałym człowiekiem, nauczycielką i pisarką. Ale zapewne o tym wszyscy doskonale wiecie.
Ochrzczony byłem oczywiście w Kościele Niepokalanego Poczęcia NMP na ul. Łąkowej. W tymże Kościele moja mama śpiewała w chórze i często mnie tam zabierała, co napawało mnie dumą przed innymi dziećmi.
Będąc w wieku przedszkolnym, nie dostałem się do przedszkola na Łąkowej prowadzonego przez siostry zakonne, gdyż to przedszkole cieszyło się wtedy dobrą opinią, więc i chętnych było więcej niż miejsc. Rodzice zapisali mnie do przedszkola „Futrzaki” na tej samej ulicy Łąkowej, które chyba skupiało w większości dzieci pracowników tutejszych Zakładów Futrzarskich.
Na mojej ulicy stały trzy latarnie gazowe. I pamiętam jak przyjeżdżał pan – chyba z gazowni – i takim długim prętem zapalał codziennie wieczorem te latarnie. Jako 7-8 letni chłopcy zawsze przyglądaliśmy się temu z zaciekawieniem, ale też kombinowaliśmy jak zgasić te lampy. Oczywiście w końcu nam się udało. I gdy ów pan zapalał ostatnią lampę, pierwsza były już przez nas zgaszona. Tak psociliśmy do czasu, aż latarnik przyjechał jednego razu z kolegą, a kolega wytargał nas za uszy. Od tamtej pory więcej tego nie robiliśmy.
Jednym z moich kolejnych wspomnień to niedziele, gdy musiałem biegać po papierosy dla mamy, która bardzo dużo paliła. Biegałem po nie do takiej „mordowni” na rogu ul. Chłodnej i Łąkowej. Jednak o tym i innych historiach dowiecie się następnym razem.
Wspomnienia spisała Ewa Grzegorzewska.
Jej rozmówcą był Piotr, który zgodził się również na publikację kilku zdjęć do swoich wspomnień. Jest wśród nich również zdjęcie z papieroskiem.
Ten bar nazywał się Kotwica i spełniał bardzo wychowawczą rolę oswajając bawiące się w piaskownicy naprzeciwko lub na huśtawkach (coś takiego było przed tym betonowym klocem) dzieciaki z miejscowym folklorem. Niezmiernie często odbywały się bijatyki pijanych osobników, a milicjanci składali tam częste wizyty zgoła nie prywatne. Mieszkałem na Sempołowskiej do 1970 roku.
Panie Jacku – spisałby Pan dla nas swoje wspomnienia z Sempołowskiej do 1970 roku. A może jakieś zdjęcia też by się znalazły… Z góry dziękujemy.