Mielim
Ostatnie kawowe wspomnienia przywołały różne obrazy także i w mojej pamięci. A te ułożyły się w taki sklepowy ciąg tematów.
Środkowa spółdzielnia na ulicy Łąkowej 29 (teraz ABC) po schodkach. Początek lat 80. Po wejściu do sklepu po lewej stronie przy samej ścianie stała dość spora metalowa maszyna, która jak się okazało była sklepowym młynkiem do kawy. Kupując paczkę kawy naturalnej super albo extra-selekt można było poprosić panią ekspedientkę o zmielenie jej na miejscu. Pamiętam, że podobne urządzenie stało też w tym sklepie spożywczym na Dolnej. Ale tam i chyba tylko tam był też na stanie inny tajemniczy przedmiot sklepowy. Z tego co pamiętam przypominał on lampę z długim kablem. Ale wcale nie służył od oświetlania lady sklepowej albo księgi skarg i wniosków. Podobno wykorzystywano go do prześwietlania jajek. Owoskop. Tak brzmi fachowa nazwa tego sprzętu. Ale o tym dowiedziałem się już później rozwiązując jakąś krzyżówkę.
Ale wracając do kawy ze środkowej spółdzielni. W drugiej połowie lat 80. raz w miesiącu (chyba regularnie działo się to zawsze w czwartek) kiedy wychodziłem rano do szkoły, przed moją bramą stało już kilka pierwszych osób. Nie wchodziły do sklepu, tylko czekały na zewnątrz. To był znak! Kiedy wracałem ze szkoły – ogonek był już kilkakrotnie dłuższy i kończył się gdzieś na wysokości kamienicy Łąkowa 31 albo nawet i 32. Bardzo często nie wchodziłem już wtedy z teczką do domu tylko przyłączałem się do mamy i babci stojących w tym ogonku. Wszyscy czekaliśmy na moment w którym o oznaczonej godzinie zaczną sprzedawać kawę. Jedną paczkę dla jednej osoby. I chyba nawet czasami robili to bezpośrednio w drzwiach, nie wpuszczając nikogo do środka.
Z takim ogonkiem stojącym przed tym samym sklepem mam jeszcze jedno wspomnienie. Ale wcześniejsze – moim zdaniem to mógł być koniec lat 70. Tym razem ogonek zniecierpliwionych klientów czekał na dostawę cukru. A kiedy zaczęła się jego sprzedaż, wszyscy zaczęli pchać się do przodu. Dorośli jakoś sobie radzili. Ale dzieci… I wtedy Pani Zosia – kierowniczka sklepu (pamiętacie Panią Zosię?…) krzyknęła – Pani Ceglińska, da Pani tego dzieciaka do środka, bo go zgniotą! I znalazłem się sam w środku pustego sklepu. Przy drzwiach trwała walka o cukier. A ja zaglądałem w zaciekawieniu do wszystkich kątów spółdzielni.
I na koniec jeszcze jedna kolejka, którą zapamiętałem. Wakacje 1989 roku. I dwa rodzaje chlebów do kupienia w tej samej środkowej spółdzielni na Łąkowej. Dwa rodzaje – z czego jeden tańszy, bo z dopłatą od Państwa. A drugi droższy, bo bez. No i to oczekiwanie w kolejce, kiedy w sprzedaży pojawi się ten tańszy… Kupowało się wtedy kilka bochenków i zamrażało na kolejne dni.
Autor wspomnień – Jacek Górski.
Zdjęcie kaw z czasów PRL-u pochodzi ze strony NK.
Na koniec przypomniałem sobie coś o czym jedni powiedzą, że suchar, a drudzy nie będą wiedzieli o co chodzi. Ale jeżeli Ci drudzy skontaktują się z tymi pierwszymi, to też wszystko stanie się dla nich jasne…
– Dzień dobry. Jest kawa?
– Mielim.
– To proszę mi zmielić jedną paczuszkę.
– Mielim wczoraj.