Mieszkałem na Dolnej 10a – wspomina Kazimierz Furmańczyk (część II)

Część I

2/ Nasi sąsiedzi i nasza kamienica

Zniszczona kamienica na Dolnej 10a - krótko po wojnie.Budynek „nasz” był częściowo zniszczony w czasie wojny. Pozostał szkielet budynku oraz ściany frontowe: ta od ulicy Szuwary oraz ta od ulicy Dolnej. Całość została odbudowana przez zakład pracy Dalmor w Gdyni. Sprowadziliśmy się tam w październiku 1948 roku z Rawicza. Tato pracował wówczas w Dalmorze. Cały nasz dobytek przewieziony został koleją w specjalnie wynajętym wagonie. Wagon ten podstawiony został na dworzec towarowy Gdańsk-Południowy.
Szczegółów przewożenia dobytku z dworca do domu nie pamiętam. W momencie przeprowadzki z Rawicza do Gdańska rodzina moja liczyła 5 osób: tato – Wacław, mama – Antonina (oboje na zdjęciu obok), siostra – Róża ( w tym czasie zdawała do szkoły pielęgniarskiej w Poznaniu), brat – Zdzisław (w tym czasie zdawał na Farmację w Uniwersytecie Warszawskim) oraz ja – Kazimierz (5-letni malec).

W domu o numerze 10a było 8 mieszkań –  po dwa na każdej kondygnacji. Od wejścia na parterze w prawo było mieszkanie nr 1, które zajmowali pp. Laskowscy, a mieszkanie nr 2 narożne zajmowali pp. Czajowie i konsekwentnie wyżej mieszkanie nr 3 pp. Kaszczukowie, nr 4 narożne p. Tarnowiecka, na drugim piętrze mieszkanie nr 5 zajmowali pp. Aljewiczowie, a nr 6 pp. Łukaszewiczowie. Na 3 piętrze mieszkanie nr 7 zajmowali pp. Kujothowie, a mieszkanie nr 8 my, czyli Furmańczykowie.

W czasie, gdy się wprowadzaliśmy dookoła domu przy ul. Szuwary nie było żadnych innych ocalałych domów. Ponieważ to kolejne zdjęcie było wykonane ok. 1958 roku, więc widoczna zabudowa musiała powstać w latach 1948-58. Pamiętam, że w 1948 działała już gazownia. Do mieszkań był doprowadzony gaz, a ulice były oświetlone latarniami gazowymi. Na wspomnianym zdjęciu, mimo, że jest nieostre, widać na rogu Dolnej i Szuwary taką właśnie latarnię gazową. Codziennie rano i wieczorem przyjeżdżał na rowerze pan z długim kijem i drabinką i zapalał lub gasił latarnię. W razie jakichkolwiek problemów z latarnią, przystawiał do specjalnych uchwytów drabinę i rozwiązywał problem (np. wymieniał koszulkę w palniku). Co ciekawe – widziałem u niektórych kolegów przy innych ulicach (np. na Elbląskiej) tego typu oświetlenie gazowe w mieszkaniach.

Budynek przy ul. Dolnej 10a widoczny na zdjęciu posiadał schody drewniane i drewniane podłogi w mieszkaniach. Naprzeciwko drzwi wejściowych do budynku, były drzwi i schody do piwnicy. Piwnice były pod całym budynkiem. Naprzeciwko zejścia była studzienka, w której zbierała się woda gruntowa i którą lokatorzy musieli sukcesywnie, kolejno opróżniać wylewając wiadrami do umieszczonego obok zlewu. W mieszkaniach były podłogi drewniane zrobione z desek, malowane farbą olejną koloru wiśniowego lub mahoniowego. Po częściowym zużyciu (wytarciu się) farby, trzeba było całą podłogę wyczyścić (wiórkować) i na nowo pomalować farbą olejną. Niektórzy dodatkowo farbę pastowali.
Klatka schodowa, co jakiś czas była zmywana i pokrywana bardzo śmierdzącym „pyłochłonem”.
Przykładowy rozkład mieszkania nr 8 wyglądał następująco: po wejściu do lokalu, był wąski (ok 1-1,5 m szerokości) przedpokój, z którego w prawo były drzwi do malutkiej ubikacji o kształcie kwadratowym, z której było okienko do szybu -świetlika biegnącego pionowo wzdłuż całej klatki schodowej. Na każdym piętrze były dwa okienka, po jednym, z przeciwległych mieszkań. Dalej były drzwi do t.zw. spiżarki (ok 2 m długości – do końca przedpokoju). Na końcu przedpokoju, na wprost były drzwi do pokoju „mniejszego”, w naszym przypadku nazwany „stołowym”, który na wprost miał okno na ulicę Szuwary. Z przedpokoju, naprzeciwko drzwi do spiżarki, były drzwi do kuchni. Naprzeciwko tych drzwi, w kuchni było okno na ulicę Dolną, na wprost ulicy Jaskółczej. Po lewej stronie przy wejściu, była biała kaflowa kuchnia węglowa z fajerkami i prawdopodobnie piekarnikiem. Dodatkowo, była też kuchenka gazowa 2-palnikowa, podłączona wężem gumowym. Dalej był kran ze zlewem i stół do przygotowania posiłków. Po przeciwnej stronie było trochę miejsca na szafki kuchenne. Codzienne mycie domowników odbywało się w kuchni w miednicy. Piekarnia i sklep spożywczy na Łąkowej 52Pieczenie ciasta odbywało się w piekarni przy ul. Łąkowej, na zapleczu sklepu piekarniczego. Nieco później rodzice dokupili piekarnik gazowy, który stawiało się na płycie kuchennej i korzystanie z piekarni , gdzie wypiekano chleb, było sporadyczne. Następne drzwi w lewo z przedpokoju prowadziły do „dużego” pokoju narożnego, w naszym przypadku nazwanego „sypialnią”, z którego były dwa okna na ul. Dolną oraz „wyjście” w postaci drzwi na narożny balkon (na początku były to tylko zabezpieczone barierką drzwi na pustą płytę balkonową). Do ogrzewania mieszkania służyły białe piece kaflowe – po jednym, w każdym pokoju.
Węgiel i drewno gromadzone były w piwnicy. W piwnicy trzymaliśmy też: ziemniaki, cebulę, marchew, kapustę, jabłka oraz beczkę z własnoręcznie kiszoną kapustą oraz gliniany garnek z ogórkami kiszonymi. Pralnia i łaźnia ogólnodostępna była na 4 piętrze nad naszą kuchnią. Była ona wyposażona w duży wmurowany, otwarty kocioł z paleniskiem. Grzało się w nim wodę do kąpieli dla całej rodziny lub prania (w tym gotowanie białej pościeli). Była też duża wanna z dopływem zimnej wody i odprowadzeniem wody. Prócz tego był duży stół obity blachą i chyba jakiś stołek. W pralni podłoga miała odpływ (prawdopodobnie była obita blachą). Na podłodze była kratka z drewnianych listew. Z tej pralni było wejście na strych „mały”, który obejmował całą powierzchnię narożną ul. Dolnej i Szuwary. Po drugiej stronie klatki schodowej był strych „duży”. Na obu strychach znajdowały się drewniane legary jednospadowego dachu. Legary pomalowane były bardzo śmierdzącym płynem do konserwacji drewna. Powieszone na strychu pranie później jeszcze długo śmierdziało tym płynem. Bieliznę pościelową maglowaliśmy.
Najbliższy magiel znajdował się przy ul. Królikarnia. Magiel na ulicy Królikarnia 21 - 1979 rokBył to magiel ręczny, który obsługiwało się samemu za pomocą korby. Został on zelektryfikowany chyba ok. 60. roku. Porę i czas użytkowania pralni i strychu ustalało się ze wszystkimi lokatorami. O ile sobie dobrze przypominam, klucze były zdeponowane u pp. Czajów. Każdy z lokatorów miał klucz od drzwi wejściowych od budynku, a zamykane były one o 22.00. Dorabianie zapasowych kluczy do mieszkania nie było wówczas tak łatwe, jak teraz, więc na ogół klucze zostawiało się „pod wycieraczką”, lub u sąsiadów. Chyba w połowie lat 60. przeprowadzono remont budynku, w ramach którego uporządkowano problem balkonów i tynków. Była już możliwość wyjścia na mały balkon. Przerobiono też spiżarkę na łazienkę, w której zainstalowano wannę oraz piecyk węglowy do grzania bieżącej wody do kąpieli. Zlikwidowano też mały strych obok pralni i w jego miejsce zrobiono małe mieszkanko, do którego wprowadził się p. Erick Wittstock.

Pamiętam, jak Mama mówiła mi że PP. Kujothowie są Kaszubami. Jako paroletnie dziecko z Polski centralnej, nie miałem pojęcia, co to znaczy, mimo pewnych objaśnień ze strony Mamy: gdzie zamieszkują i że posługują się trochę innym językiem. Widziałem przecież, że pp. Kujothowie posługują się takim samym językiem, jak ja. Pewnego dnia p. Kujothowa uzgodniła z Mamą, że na jeden, czy dwa dni zabierze mnie do swojej rodziny na Kaszuby. Nie pamiętam niestety, gdzie to było. Gdy dojechaliśmy na miejsce i p. Kujothowa zaczęła witać ze swoją rodziną, z przerażeniem stwierdziłem, że niczego nie rozumiem. Widocznie zauważyli przerażenie w moich oczach, bo do mnie zaczęli zwracać się po polsku. Była to pierwsza lekcja, kiedy zauważyłem, że są też ludzie, którzy między sobą posługują się „swoim” językiem, ale znają też mój język. Doświadczyłem wówczas z ich strony bardzo dużo serdeczności, co spowodowało, że kiedykolwiek później, gdy spotykałem w swoim życiu Kaszubów, starałem się tę serdeczność odwzajemnić, a okazji miałem bardzo dużo. Z upływem czasu, żyjąc wśród Kaszubów zacząłem chociaż trochę rozumieć ich język.

c.d.n.

Autor wspomnień i posiadacz oryginalnego zdjęcia swoich rodziców oraz kamienicy z 1958 roku – Kazimierz Furmańczyk.
Najstarsze zdjęcie kamienicy zrobione po II wojnie światowej pochodzi z archiwum Wydziału Urbanistyki, Architektury i Ochrony Zabytków Urzędu Miejskiego w Gdańsku.
Autorem zdjęcia piekarni przy ulicy Łąkowej 52 był Eugeniusz Kozłowski.
Autorem zaprezentowanej powojennej fotografii ulicy Królikarnia był Artur Wołosewicz. Źródło: Sobiecka L., Kaliszczak M. (ed.), Gdańsk – Dolne Miasto. Dokumentacja historyczno-urbanistyczna, PP Pracownie Konserwacji Zabytków Oddział w Gdańsku Pracownia Dokumentacji Naukowo-Historycznej, Gdańsk 1979.

Możesz również polubić…

3 komentarze

  1. Chciałbym bardzo serdecznie podziękować rodzeństwu: Pani Beacie oraz Panu Andrzejowi Niepiekło, mieszkających wówczas przy Łąkowej 50 (z którymi bawiliśmy się razem na trzepaku , na ich podwórku oraz w przepaścistych labiryntach piwnic Łąkowej 50)za kontakt. Ta przyjaźń z dziecięcych lat przetrwała, a później każdy poszedł swoją drogą, a w czasie mojego wyjazdu do Szczecina kontakt urwał się. Teraz odnaleźliśmy się „na nowo”. Bardzo Wam: Beato i Andrzeju, za to dziękuję. !!! Brakowało mi Was. Kazimierz Furmańczyk
    Jedna uwaga do treści o maglu: Pamiętam, gdy pomagałem mojej mamie w maglowaniu pościeli, było to w maglu początkowo ręcznym, a później elektrycznym przy ul. Królikarnia, lecz wydaje mi się, że był to numer 20, lub 19 w latach 1949-57 (tak mi się wydaje)

  2. Jurek Błaszkowski pisze:

    Bardzo się cieszę, że mam możliwość przeczytania wspomnień mieszkańców byłych i obecnych Dolnego Miasta – zarówno Twoich jak i odpowiadających Tobie. Nie mieszkałem tam, ale chętnie chodzimy tam z żoną na spacery, zwłaszcza teraz po postępującej rewitalizacji tej dzielnicy. Zapamiętałem natomiast wspomnienia mojego ojca, który znał trochę Gdańsk przedwojenny i z czasów wojny. Wspominał okazałe kamienice w tej dzielnicy – widać, że zamożnych właścicieli i bardzo ubolewał nad strasznymi zniszczeniami Gdańska. Nasza córa chodziła tam na spacery organizowane przez przewodników – pewnie mieszkańców tej dzielnicy i bardzo sobie je chwaliła. Czekam na dalszy ciąg Twoich wspomnień.

    • Dziękuję Ci bardzo Jurku za zainteresowanie moimi wspomnieniami. Mam nadzieję, że będzie jeszcze więcej okazji do Twoich komentarzy, gdy będę opisywał okres swojej pracy w Uniwersytecie Gdańskim, gdzie spotkaliśmy się osobiście. Serdecznie pozdrawiam, Kazimierz Furmańczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *