Mieszkałem na Dolnej 10a – wspomina Kazimierz Furmańczyk (część III)

Część I, Część II

3/ Zabawy

Okna ze wszystkich kuchni w budynku wychodziły na ulicę Dolną, więc naszym miejscem do zabawy była właśnie ulica Dolna – pomiędzy Łąkową, a Szuwarami. Środek tej ulicy zajmowały „planty” z dwoma rzędami lip. Było to doskonałe miejsce do zabawy, gdyż Dolna była praktycznie nieużywana. Pomiędzy dwoma ostatnimi drzewami (naprzeciwko budynku 10a) ustawialiśmy dwie cegły symbolizujące bramkę i bezpiecznie graliśmy w piłkę nożną. Ze względu na niewielką liczbę graczy, na ogół „na jedną bramkę”. W tym miejscu graliśmy też w „dwa ognie” inaczej zwanego zbijakiem oraz w „palanta”, o ile ktoś miał odpowiednią piłeczkę, lub też w „kluchę”, gdzie piłeczkę zastępował kawałek zaostrzonej z dwóch stron gałęzi. Popularna była też gra w wojnę, w której rysowało się na ziemi okrąg i wbijając w ziemię scyzoryk zajmowało się terytoria. Jezdnia przy budynku 10a była asfaltowa, prawie niezniszczona i świetnie służyła ona, jak również chodnik, do gry w klasy. Ponadto biegaliśmy popychając odpowiednio wygiętym drutem jakieś koło (obręcz koła rowerowego, od wózeczka lub ew. fajerkę). Nieco później graliśmy też w „zośkę”. Pięć złotych z rybakiemPopularna była też gra scyzorykiem w „pikuty” przerzucając obrotem ostrze scyzoryka od poszczególnych części ciała do ziemi (zazwyczaj była to kupa piachu) tak, aby ostrze wbiło się w ziemię. Bawiliśmy się również w „dołek”, do którego z pewnej odległości wrzucaliśmy kamyczki, lub monety, czasami je wrzucając, a czasami pstrykając.
Na boisku szkolnym zazwyczaj graliśmy w piłkę nożną, dwa ognie oraz piłkę ręczną. W drugiej połowie sierpnia cała ulica Dolna wypełniona była zapachem kwitnących lip. Wspinaliśmy się wówczas na drzewa, zrywając kwiaty lipowe, które następnie rodzice suszyli na herbatkę na jesienne i zimowe przeziębienia. Musieliśmy wówczas bardzo uważać na pszczoły. W tym samym celu zbieraliśmy też kwiaty i owoce czarnego bzu, który porastał w okolicy śmietników i gruzów.
Nie stać nas było na kupno roweru, więc nauczyłem się jeździć dopiero w VI klasie na pożyczonym. Łyżwy dostałem pod koniec podstawówki, były one przykręcane z obu stron do butów (standardowych), ale dało się na nich jeździć. Chodziłem jeździć „na kanał”, czyli na opływ Motławy przy mostku na Olszynki. Było to trochę ryzykowne, bo w pobliżu brzegu lód trzeszczał więc ten odcinek trzeba było przejechać bardzo szybko.

c.d.n.

Autor wspomnień i posiadacz oryginalnego zdjęcia kamienicy z 1958 roku – Kazimierz Furmańczyk.
Przedmioty na zdjęciach pochodzą ze zbiorów Opowiadaczy.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *