Mieszkałem na Dolnej 10a – wspomina Kazimierz Furmańczyk (część VI)
Część I, Część II, Część III, Część IV, Część V
6/ Okolica (część II)
Po przeciwnej stronie Łąkowej, w budynku Łąkowa 4 na 1., lub 2. piętrze mieściło się przedszkole państwowe (chyba do czasu likwidacji fabryki kotłów na rogu ul. Ułańskiej i Szuwary i wybudowania tam przedszkola państwowego). Naprzeciwko przedszkola na parterze budynku Łąkowa 4 od lewej strony była mleczarnia, do której chodziłem po: mleko (z taką kanką na mleko – zwaną mlecznik), sery, twarogi, śmietanę i maślankę. Pamiętam, że przychodził tam (chyba codziennie) jakiś młody pan, krótko ostrzyżony z bułką, kupował litr mleka i spożywał na miejscu „takie śniadanie”. W moim wyobrażeniu miał wygląd redaktora jakiejś gazety, który mieszkał gdzieś w pobliżu.
W budynku przy Łąkowej 6, przy jego styku z Łąkową 7 (tuż przed pocztą) był sklep mięsny; był on zazwyczaj albo pusty (bez towaru), albo pełen ludzi. Zazwyczaj był pusty (były w nim tylko „gołe haki”). Nie pamiętam, jak często były dostawy do tego sklepu, ale wówczas sklep był pełen ludzi i kolejka wychodziła na zewnątrz na ulicę. Bardzo szybko cała „dostawa” była wyprzedana i znów sklep stawał się pusty. Jednak smak tych wyrobów, jak również tych wcześniej wspomnianych – mlecznych, był wspaniały i pamiętam go do dzisiaj. Prawdopodobnie z czasem, w miarę dodawania środków konserwujących (i polepszających smak) ich smak stawał się coraz gorszy.
W budynku przy Łąkowej 7, z jego prawej strony była poczta, a w środkowej części ściany były niewielkie drzwi prowadzące na klatkę schodową o kształcie takiej studni o kształcie kwadratu, gdzie schody były dookoła. Okna od tej klatki wychodziły na ulicę (chyba na podwórko również) na poziomie innych okien. W tej klatce, na pierwszym piętrze miał swój zakład krawiecki p. Mierzejewski. Okna od zakładu wychodziły na ulicę. Patrząc od strony ulicy, były to na 1. piętrze pierwsze i drugie od drzwi wejściowych do budynku. Z jego synem Zbigniewem Mierzejewskim, chodziłem do tej samej klasy szkoły podstawowej numer 4 i razem siedzieliśmy w jednej ławce. Czasami po lekcjach przychodziliśmy do zakładu jego taty. Pamiętam jedno wydarzenie szkolne związane ze Zbyszkiem. Było to zebranie całej szkoły na klatce schodowej z okazji śmierci Stalina. Atmosfera bardzo poważna, niektóre panie nauczycielki nawet pochlipywały. Dla maluchów sytuacja bardzo komiczna, więc razem ze Zbyszkiem roześmialiśmy się. Dyrektor groźnym spojrzeniem uspokoił nas i powiedział mniej więcej tak:
jak się natychmiast nie uspokoicie, to opinia o waszym zachowaniu zostanie wysłana do miejsca pracy waszych rodziców.
Wówczas Zbyszek roześmiał się jeszcze głośniej. Powiedział mi:
mój tato jest krawcem, więc mogą wysyłać.
Budynek Łąkowa 8 był bardzo wąski, były tam tylko dwie pary drzwi: lewe – na klatkę schodową o numerze 8 i przejściem na podwórko oraz drugie, prawe – prowadzące do bardzo wąskiego zakładu fryzjerskiego. Pamiętam, że od samego przyjazdu do Gdańska korzystaliśmy z niego. Wchodziło się do bardzo wąskiego pomieszczenia, w którym po lewej stronie były dwa, lub trzy stanowiska „męskie”, a oczekujące osoby siedziały na krzesełkach pod ścianą po prawej stronie. Przez tę część „męską” przechodziło się do następnego, nieco szerszego pomieszczenia „damskiego”, w którym po prawej stronie były stanowiska robocze, a po lewej osoby oczekujące oraz takie wielkie hałaśliwe hełmy do suszenia włosów. Dalej, na wprost były okna i chyba wyjście na podwórko.
Wydaje mi się, że na Łąkowej, gdzieś pomiędzy Dolną i Ułańską był też sklep rybny, gdy się wchodziło z ulicy, lada była po lewej stronie.
Na końcu ulicy Sadowej ulokowany był stadion (boisko), na który uczęszczało wiele osób. Przy końcu ulicy Ułańskiej znajdowała się Fabryka Opakowań Blaszanych „Blaszanka”. Pamiętam, że była też tam sala widowiskowo- kinowa. Oglądałem w niej film „Wilcze doły”. Zrobił na mnie duże wrażenie, gdy niemieccy żołnierze strzelali do bawiących się w wojsko dzieci.
Nasz ośrodek zdrowia znajdował się przy ul. Toruńskiej w budynku przy dworcu Południowym. Pamiętam, że przyjmował w nim doktor Zygmuntowski lub Zygmuntowicz. Miał on bardzo miłe podejście do pacjentów, ale po polsku znał tylko parę słów. Z poważniejszymi dolegliwościami trzeba było jechać aż na ul. Wałową do „ubezpieczalni”. Mimo tego ogromu zniszczeń mieszkańcy traktowali się wzajemnie z dużą serdecznością oraz próbowali jakoś zorganizować sobie niedobory zaopatrzeniowe.
Pomiędzy Kamienną Groblą i brzegiem Nowej Motławy organizowano sobie ogródki (działeczki) w których uprawiano warzywa i kwiaty. Ogradzano je znalezionym w gruzach drutem, lub nawet ułożonym na ziemi rzędem cegieł. Część ogródków tworzono również w gruzach, w miejscach, gdzie tylko płaski skrawek terenu na to pozwalał. W miejscach zniszczonego nabrzeża, gdzie było łagodne dojście do wody wykorzystywane ono było jako plaża i kąpielisko. Przy brzegu bardzo szybko rozwijała się roślinność wodna taka jak tatarak, trzcina, sitowie, kaczeńce itp. Nocą słychać było rechot i kumkanie żab.
Zazwyczaj bawiłem się z kolegami przed domem lub w pobliżu, w rejonie gruzów, lub nad „kanałem” (Nową Motławą) tak, żeby Mama widziała mnie z okna. Pewnego dnia jeden z kolegów zaproponował, żebyśmy poszli nieco dalej, w stronę Stągwi, bo tam pod zniszczonym mostem, pływa w wodzie łeb konia. Wszyscy ochoczo tam poszliśmy (ulicą Szopy). Gdy zeszliśmy pod zniszczony most, zobaczyliśmy pływający przy brzegu łeb konia. Całego korpusu oczywiście nie było. Z ciekawości poruszaliśmy go patykami. Jeden z kolegów zaproponował, żebyśmy poszli „dalej”, zobaczyć co tam jest. Poszliśmy ulicą Szopy do Stągwi i dalej ulicą Szafarnia aż do elektrowni Ołowianki. Po drodze mijaliśmy ciekawe urządzenia portowe. Wszystko było bardzo ciekawe na tyle, że straciliśmy poczucie czasu. Wróciliśmy do domu, gdy już zaczęło szarzeć. Rodziców zastałem bardzo zasmuconych i zagniewanych. Powiedzieli, że prawie dwie godziny wszędzie mnie szukali i bardzo martwili się o mnie. Dostałem wtedy wielką burę. Był to pierwszy i jednocześnie ostatni raz, gdy dostałem „wielką burę” od rodziców.
c.d.n.
Autor wspomnień – Kazimierz Furmańczyk.
Autor czarno-białej fotografii kamienic na ulicy Łąkowej 5-6 oraz 8a: Artur Wołosewicz. Źródło: Sobiecka L., Kaliszczak M. (ed.), Gdańsk – Dolne Miasto. Dokumentacja historyczno-urbanistyczna, PP Pracownie Konserwacji Zabytków Oddział w Gdańsku Pracownia Dokumentacji Naukowo-Historycznej, Gdańsk 1979.
Zdjęcie przed zakładem fryzjerskim pochodzi z domowego archiwum Wojciecha Sompolskiego.
Zdjęcie budynku na Toruńskiej 18 jest autorstwa Romana Sułkowskiego.
Zdjęcie dźwigu na ulicy Szafarnia ze zniszczonymi zabudowaniami po drugiej stronie Starej Motławy pochodzi z kolekcji Opowiadaczy Historii Dolnego Miasta w Gdańsku.
Panie Kazimierzu, może się powtarzam, ale bardzo lubię Pana opowieści, dużo Pan pamięta i mnie osobiście przypominają się szczegóły o których zapomniałam. Dziękuję bardzo i pozdrawiam.