Mieszkałem na Dolnej 10a – wspomina Kazimierz Furmańczyk (część XXI)

Część I, Część II, Część III, Część IV, Część V, Część VI, Część VII, Część VIII, Część IX, Część X, Część XI, Część XII, Część XIII, Część XIV, Część XV, Część XVI, Część XVII, Część XVIII, Część XIX, Część XX

13/ 1958-70 Sport (strzelectwo)

Trochę już o tym wcześniej pisałem. Ale dzisiaj rozszerzę ten temat.
To było chyba w ósmej, lub może dziewiątej klasie Liceum. W trakcie rutynowych zajęć z Wychowania Fizycznego, mój nauczyciel mgr Czarnecki zwrócił na mnie uwagę, gdyż osiągałem bardzo dobre rezultaty w sprincie na 60 m i w skoku w dal. Byłem wtedy jednym z najlepszych w szkole w tych dyscyplinach. Brałem wówczas udział w zawodach międzyszkolnych na otwartym powietrzu oraz w hali, a później nawet w wojewódzkich.
Nauczyciel skierował mnie do klubu MKS Gdańsk w celu doskonalenia techniki biegu i skoku pod okiem trenera. Pierwszy raz wówczas założyłem kolce, co przyczyniło się do znacznego polepszenia wyników zarówno w sprincie, jak też skoku.
Nie wiem, jaki byłby mój dalszy los, gdyby nie Mama. Zauważyła, że  treningi zabierały dużo czasu i wracałem bardzo zmęczony. Potrzebowałem bardzo dużo kalorycznego jedzenia, wiecznie chodziłem głodny. W końcu Mama powiedziała mi, że nie mamy pieniędzy na tak intensywne żywienie mnie. Poza tym zbyt dużo zajmują mi czasu treningi i przy dużym zaangażowaniu w działalność harcerską i kółko geograficzne, zbyt mało czasu zostaje mi na naukę. Po tych celnych spostrzeżeniach Mamy, zrezygnowałem z lekkiej atletyki. Pozostałem tylko przy intensywnym zaangażowaniu na zajęciach z WF-u.

Zgodnie z sugestią nauczyciela PW – p. Jana Lisa uczęszczałem na strzelnicę LPŻ, co szybko zaczęło przynosić rezultaty. Jeszcze w Gdańsku, po maturze, we wrześniu, były zorganizowane w LPŻ zawody strzeleckie, w których wziąłem udział. Był to mój pierwszy udział w zawodach strzeleckich. Towarzyszyła temu duża trema, więc wynik był nienadzwyczajny, ale „jakoś poszło”.

Później, już w Warszawie, po zaaklimatyzowaniu się jako student Politechniki Warszawskiej, zgłosiłem się , zgodnie z sugestią nauczyciela PW w LO 1 w Gdańsku, do nauczyciela PW w LO (20 lub 22) w Warszawie na Ochocie, przy ul. Banacha. Był to bardzo sympatyczny, energiczny pan, który był jednocześnie trenerem strzelectwa sportowego w klubie WKS LOTNIK Warszawa. Na strychu budynku Liceum zorganizował on strzelnicę sportową treningową do strzelania z wiatrówek. Nie była to pełnowymiarowa strzelnica, ale doskonale nadawała się do doskonalenia celowania i oddawania strzałów z trzech postaw. Z chęcią zabrałem się do treningów. Liceum odległe było blisko – o 2 lub 3 przystanki tramwajowe od akademika na Mochnackiego, gdzie byłem zakwaterowany. Więc dotarcie tam zabierało mi „parę” minut. Trener, prawie od razu zachęcił mnie do udziału w przygotowywanych akurat przez AZS Warszawa zawodów strzeleckich. Powiodło mi się znacznie lepiej, bo w jednej z konkurencji zająłem pierwsze miejsce. I tak to się zaczęło.

Na drugim roku studiów zaczęły się zajęcia ze Studium Wojskowego, w tym strzelanie z broni bojowej. Kazimierz Furmańczyk strzela z karabinka sportowegoWiększość zajęć spędzałem na strzelnicy w Rembertowie trenując do zawodów o mistrzostwo Studium Wojskowego PW, a następnie o mistrzostwo Studiów Wojskowych Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Kazimierz Furmańczyk strzela z pistoletu sportowegoW tym samym czasie trenowałem też na strzelnicy sportowej Lotnika Warszawa.
W Lotniku zakwalifikowano mnie do reprezentacji klubu i strzelałem w zawodach 1 Ligi strzeleckiej, gdzie zdobyłem srebrną odznakę strzelecką (zdjęcie). Przedstawione dyplomy prezentują tylko osiągnięcia w ramach Studium Wojskowego. Właściwie na zawodach ligowych i zawodach Studiów Wojskowych spotykali się w dominującej większości ci sami ludzie: dobrze strzelający studenci z różnych Uczelni.
Dyplom z 1963 rokuJedną śmieszną przygodę mieliśmy w Bydgoszczy w czasie zawodów ligowych.Po jednej z konkurencji, wybraliśmy się grupą zawodników przejść się „na miasto”. Niedaleko strzelnicy natknęliśmy się na „wesołe miasteczko”, oczywiście ze „strzelnicą”. Jeden z kolegów wykupił strzały do tarczy. Po każdym strzale, właściciel strzelnicy osobiście ładował wiatrówkę. Zauważyliśmy, że w czasie tej czynności coś manewruje przy celowniku. Oczywiście rozrzut trafień był ogromny.
Kolega wykupił ponownie strzały do tarczy, ale poprosił, że sam będzie ładował wiatrówkę. Skupienie trafień, jak przystało na zawodnika było rewelacyjne. Następnie kolega wykupił strzały do „maskotek”, tyle, ile było w naszej grupie dziewcząt. Oczywiście wszystkie strzały były celne i właściciel w ten sposób pozbył się przeszło połowy zapasu maskotek (dosyć drogich, ale trudnych do trafienia.). Domyślił się z kim ma do czynienia i zaczął nas błagać, żebyśmy sobie poszli, bo inaczej on zbankrutuje. Powiedzieliśmy, że to jest dla niego nauczka za jego nieuczciwość. Zapowiedzieliśmy mu, że będziemy go obserwować i jeżeli jeszcze raz będzie nieuczciwy, to „wystrzelamy mu wszystkie nagrody. Następnego dnia zauważyliśmy, że jego strzelnica „zniknęła”.

Po skończeniu studiów podjąłem pracę w Gdańsku i przeszedłem do Sekcji Strzeleckiej klubu „FLOTA” Gdynia, w którym strzelałem tylko w zawodach ligowych do ok. 1975 roku.

Emblematy klubów strzeleckichc.d.n.

Autor sportowych wspomnień i posiadacz wszystkich zdjęć – Kazimierz Furmańczyk.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *