Mieszkałem na Dolnej 10a – wspomina Kazimierz Furmańczyk (część XXX)

Część I, Część II, Część III, Część IV, Część V, Część VI, Część VII, Część VIII, Część IX, Część X, Część XI, Część XII, Część XIII, Część XIV, Część XV, Część XVI, Część XVII, Część XVIII, Część XIX, Część XX, Część XXI, Część XXII, Część XXIII, Część XXIV, Część XXV, Część XXVI, Część XXVII, Część XXVIII, Część XXIX

21/ Antarktyda 78/79

Niedługo po powrocie z wyprawy do Afganistanu, otrzymałem propozycję wzięcia udziału w Trzeciej Ekspedycji PAN do Antarktyki organizowanej przez Instytut Ekologii PAN w Warszawie (Dziekanów Leśny). Garnuszewski w Gdyni przed podróżąNie będę opisywał celów ekspedycji, gdyż są one szczegółowo opisane w publikacjach zarówno naukowych, jak też popularnych. Podróż odbywała się w obie strony na statku WSM z Gdyni: M/S Antoni Garnuszewski. Ekipa badawcza zawierała trzy grupy: letnią do Stacji badawczej im. H. Arctowskiego na Wyspie Króla Jerzego (Szetlandy Południowe), grupę zimującą na tej samej stacji oraz Ekipę badawczą do Stacji im. A.B. Dobrowolskiego (w pobliżu stacji Mirnyj).
Organizatorem i kierownikiem Ekspedycji był Stanisław Rakusa-Suszczewski z Instytutu Ekologii PAN w Warszawie. Stacja Arctowskiego założona była w czasie wyprawy 1976-77. Obecnie po raz pierwszy zabierano dwa śmigłowce Mi-2 do pomocy przy pracach badawczych oraz przy transporcie na bliskie odległości. Mój udział związany był ze sporządzaniem dokumentacji środowiska w postaci map ze śmigłowców. Wyruszyliśmy na początku listopada 1978 z Gdyni na M/S Antoni Garnuszewski wioząc ze sobą dwa śmigłowce Mi-2. Z Bałtyku wypływaliśmy przez Kanał Kiloński bez przystanku udaliśmy się na Południowy Atlantyk.(Na Zatoce Biskajskiej trochę pokiwało). Dyplom morskiPrzepłynęliśmy pomiędzy Wyspami Kanaryjskimi udając się w kierunku Buenos Aires. Krótko za Kanarami przepływaliśmy przez Równik, a więc była wielka ceremonia „Chrztu Morskiego” (moja również). W Buenos Aires mieliśmy okazję zwiedzić to piękne miasto i spotkać się z Polonią. Płynąc dalej na południe minęliśmy Przylądek Horn i przez burzliwą Cieśninę Drake’a dopłynęliśmy do Szetlandów Południowych. Od strony Cieśniny Bransfielda wpłynęliśmy do Zatoki Admiralicji na Wyspie Króla Jerzego. Tam wpłynęliśmy do Fiordu Ezcurra i w pobliżu Polskiej Stacji Antarktycznej im. H. Arctowskiego rzuciliśmy kotwice i przygotowaliśmy ekwipunek do wyładunku na brzeg. Nie było to przedsięwzięcie łatwe. Koledzy z Marynarki Wojennej podpływali amfibiami do burty statku, towar był ładowany na amfibie , które wywoziły go w odpowiednich miejscach na brzeg. Widok na Stację w dniu śmierci W. PuchalskiegoStacja była zaopatrzona w domki mieszkalne, hale magazynowe i odpowiedni sprzęt do rozładunku i składowania. Było to takie małe miasteczko zaopatrzone w prąd i wodociąg. Ja brałem udział w ekspedycji III, a Stacja była budowana przez ekspedycję w latach 1976-77. Stacja została opisana w wielu publikacjach, dlatego jej opis pominę. Mogę tylko nadmienić, że warunki bytowania były jak na tamten teren, właściwie luksusowe.

Zająłem się organizacją ciemni i przygotowaniem naszego sprzętu fotograficznego do montażu na śmigłowcu. Śmigłowiec na kraterze wulkanu. Z lewej strony w drzwiach specjalny kokpit do robienia zdjęć.Głównie latałem śmigłowcem (jako pasażer) i wykonywałem zdjęcia: krawędzi lodowców, skupisk zwierząt i roślin oraz pomagałem kolegom w ich pracach. W wyniku powstała mapa sytuacyjno-batymetryczna  oraz cały szereg szkiców i zdjęć lokalizacji zwierząt i roślin, które były prezentowane w wielu publikacjach. Nasza kamera wielospektralna spisywała się nieźle. Trzeba było tylko wziąć pod uwagę, że po ok. jednej minucie od chwili wystawienia jej do luku, migawki i mechanizm przewijający zamarzały, a kamera nie miała ogrzewania. Mapa sytuacyjno - batymetrycznaWystawiając na chwilę przez luk do fotografowania (w drzwiach śmigłowca) aparaty Practica, lub Pentacon udało mi się wykonać zdjęcia Zatoki Admiralicji, a nawet prawie całych Szetlandów  z różnych wysokości : od ok 100 m. do blisko 5000 m. Na podstawie tych zdjęć, po powrocie do Polski została opracowana w Uniwersytecie Gdańskim pod moim kierunkiem praca magisterska Jerzego Prajsa dotycząca dynamiki skupień lodu pływającego w rej. Zat. Admiralicji. Niezależnie od tego w czasie ekspedycji Leszek Kumoch z WAT odbierał zdjęcie satelitarne z satelity serii KOSMOS, które mi udostępnił. Na bazie tych zdjęć Leszek Hus z Uniwersytetu Gdańskiego opracował pod moim kierunkiem pracę magisterską dotyczącą dynamiki skupisk lodu pływającego w rejonie Antarktyki. Oryginały tych prac znajdują się w Archiwum Uniwersytetu Gdańskiego, a ich kopie przekazałem niedawno do Katedry Fotogrametrii Politechniki Warszawskiej.

Przy końcu lutego 1979 zbieraliśmy się do podróży powrotnej. Przewidywaliśmy bardzo długą podróż, gdyż musieliśmy zabrać grupę polską czekającą na nas na stacji „MIRNYJ” po drugiej stronie Antarktydy. Podróż do Mirnego była dużym wyzwaniem. Wkrótce po minięciu stacji Esperanza na Półwyspie Antarktycznym, wpłynęliśmy w silny sztorm (ok 12B), który towarzyszył nam przez większość drogi do Mirnego. Bardzo szybko zabrakło chętnych na posiłki. Mieszkałem w 4-osobowej kajucie z 3 pracownikami IBW PAN. Jeden z nich był tak, jak ja odporny na „kiwanie”. Po posiłkach wybieraliśmy się więc do salki ze stołem do „ping-ponga”. Była to wspaniała zabawa, gdyż nigdy nie wiadomo było dokąd poleci piłeczka.
Po pewnym czasie, kapitan wpłynął w pole lodowe, aby zmniejszyć skutki sztormu. Warunki wróciły prawie do normalnych. Pewnego dnia graliśmy w karty, gdy nagle wyczuliśmy wyłączenie maszyn napędowych, po chwili odczuliśmy uderzenie statku o jakąś przeszkodę. Otworzyliśmy bulaj, a tam biało, wystawiliśmy ręce, a tam lód. Okazało się, że mieliśmy zderzenie z górą lodową. I nasza burta na pewnym odcinku została uszkodzona. Szczęśliwie, wydolność pomp była większa od ilości wody napływającej do statku przez szczelinę. Cieśle okrętowi dosyć szybko załatali szczelinę i bardzo wolno i ostrożnie popłynęliśmy dalej.

Przy Mirnym byliśmy ok. 17 marca. Po załadowaniu grupy uczestników z „Dobrowolskiego” ruszyliśmy w dalszą podróż do Australii. W Adelajdzie przez kilka dni statek był sprawdzany i uzdatniany do dalszej podróży. W tym czasie gościła nas Polonia Australijska. Trafiłem na rodzinę polską, którzy po wojnie wyemigrowali do Australii. Bardzo sympatyczni: Irma i Wojtek z synem Adrianem. Po śmierci Irmy i Wojtka, z Adrianem utrzymuję kontakt do chwili obecnej.

Z Adelajdy popłynęliśmy do Port Pirie oraz na Tasmanię George Town. Mieliśmy tam okazję zobaczyć las paproci drzewiastych oraz koalę, kangury i diabła tasmańskiego. W dalszej podróży odwiedziliśmy Fremantle i przez Ocean Indyjski, tym razem bardzo spokojny oraz Kanał Sueski na Morze Śródziemne. W Cieśninie Gibraltarskiej na chwilę zatrzymaliśmy się w Ceucie i dalej prosto do Gdyni, gdzie dotarliśmy w początkach maja1979 r. przepływając łącznie 29.655 mil morskich. Łącznie z wyprawą do Afganistanu w 1977, były to wyprawy mojego życia i ogrom doświadczenia. Gdyby ktoś z Czytelników był zainteresowany szczegółami badań, lub ich wynikami, proszę o kontakt. Jestem w stanie wskazać odpowiednie publikacje, lub sprawozdania.

c.d.n.

Autor wspomnień i wszystkich udostępnionych materiałów zdjęciowych – Kazimierz Furmańczyk.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *