Mój rower
Mój pierwszy rower to jasnogroszkowy Reksio, z dwoma dokładanymi kółkami, do nauki jazdy ;). Niestety jego żywot był krótki. Rower trzymaliśmy w komórce na węgiel (w tej samej co później mieszkała świnka). I pewnej nocy w wyniku zwarcia instalacji elektrycznej nastąpił pożar, który częściowo strawił ten mój rower.
Kilka lat później, a mianowicie na moje dziewiąte urodziny dostałam od mamy prawdziwy hit – rower o nazwie Motocross! Byłam przeszczęśliwa! Był duży, miał pięknie wygięta kierownicę z dużym numerkiem na przedzie i wspaniałe długie siodełko, oraz bardzo grube opony motocrossowe ;). Pojawił się jednak mały problem. Byłam taka mała, ze nie mogłam samodzielnie sięgnąć do siodełka i bezpiecznie jeździć…
Kiedy już podrosłam, to nacieszyłam się jazdą na moim oryginalnym rowerze. Ale moda się trochę zmieniła i rower poszedł w kąt. Mama zapytała, czy będę jeszcze na nim jeździć, a ja odpowiedziałam, że jednak nie. Wobec tego, w tamtych, ciężkich czasach znalazł się kupiec. Pan, który odkupił rower woził na kierownicy ciężkie worki z solą, a grube opony wytrzymywały ten ciężar. Sól była dowożona na pole, gdzie bursztyniarze kopali bursztyn, gdzieś w okolicy Rudników. Sól była wrzucana do wielkich beczek wypełnionych wodą, do których wsypywano urobek ziemi wraz z bursztynem. Zasolenie powoduje, że bursztyn unosi się na powierzchni i jest łatwiejszy do odzyskania.
Któregoś razu ten pan powiedział mojej mamie, że zostawił gdzieś na tym polu rower, a kiedy wrócił, to rower był, ale zginęły oba koła. Te piękne i grube motocrossowe opony. Te opony, które dostałam wraz z rowerem na moje dziewiąte urodziny…
Autorka wspomnień: Danuta Płuzińska.