Mój samochodzik Pana Samochodzika

Dziecięca wyobraźnia nie zna granic. Ale czasami trzeba jej pomóc. Inspiracją mogą być przeczytane książki, usłyszane piosenki, historie podsłuchane w domu albo obejrzane filmy.

Pamiętam, że wystarczyło, aby w wakacje nadawali rano akurat „Wakacje z duchami”, a już na podwórku można było jeszcze tego samego dnia usłyszeć zza rogu wypowiadany przerażającym głosem tekst…

Przebacz mi Brunhildo

Kiedy emitowano „Podróż za jeden uśmiech”, na rowerowym bagażniku albo na ramie przewożono z jednej strony podwórka na drugie albo z jednej ulicy na drugą autostopowiczów jadących z Krakowa do Gdańska.

A kiedy Pan Samochodzik szukał skarbów templariuszy, w piaskownicy lądowały różne pojazdy czterokołowe i rozpoczynały się długie podróże w nieznane i szybkie pościgi za złoczyńcami.

Na przełomie lat 70. i 80. moja mama pojechała do sanatorium (to mógł być Horyniec, Lądek Zdrój albo Szczawnica – bo takie uzdrowiska zapamiętałem z tamtych czasów). Z tego dalekiego i długiego wyjazdu przywiozła mi w walizce coś, co przetrwało w prawie nienaruszonym stanie do dzisiaj. Wspaniałe żółto-czerwono-pomarańczowo-czarne plastikowe superauto. Błyskawicznie skojarzyłem ten kształt i ten model z autem serialowego Pana Samochodzika w rolę którego wcielił się Stanisław Mikulski i który akurat wtedy oglądałem w telewizji. I już wyobrażałem sobie te przygody, które z nim przeżyję.

Czterokołowiec miał czerwoną maskę, pomarańczowe reflektory i dach w tym samym kolorze, żółtą karoserię, czarne opony i siedzenia oraz czerwone felgi. Dach można było łatwo zdjąć i powstawał kabriolet. W takiej właśnie wersji najczęściej się nim bawiłem.

Reflektory też można było zdjąć, ale co to za samochód bez świateł?… Proszę jednak zwrócić uwagę, że pomimo tego, że samochód ma już ponad 40 lat, oba małe reflektorki zachowały się do dzisiaj na swoich miejscach!
Na koniec zostawiłem jedną z najważniejszych cech tej zabawki. Obie ośki można było łatwo wyjąć z zaczepów pod podwoziem. I w ten sposób samochód w szybki sposób przekształcał się w… amfibię albo motorówkę. Czy to nie świetny patent i kolejny dowód, że to sprzęt Pana Samochodzika?…

Jeżeli zabawa odbywała się na podwórku, jeździłem podekscytowany moim samochodem po murku piaskownicy albo po trasie naznaczonej podeszwą buta (podobnym sposobem robiło się trasę do gry w kapsle – kto pamięta?…). A jeśli za oknem padał deszcz – wystarczyło napuścić do wanny trochę wody i podróżować motorówką po wyimaginowanej rzece lub jeziorze.

Kiedy mały Jacuś stał się dużym Jackiem, większość zabawek (klocki, misie, plastikowe zwierzątka) trafiła do innych dzieci. Część ze względu na stopień swojego zużycia zwyczajnie wylądowała w okrągłym pojemniku na śmieci przy wjeździe na podwórko domu na Łąkowej 27. Ale z omawianym samochodem nie mogłem się rozstać. I dzięki temu został ze mną na dłużej. A w tym tygodniu przypomniałem sobie o nim za sprawą nowej wersji filmu „Pan Samochodzik i templariusze”. I jak – czyje auto jest lepsze?…

Autor wspomnień: Jacek Górski.

P.S. Na koniec jeszcze wyjaśnienie dlaczego moje auto przetrwało w stanie prawie nienaruszonym?… Niestety – straciło ono (nie wiem nawet kiedy) jeden drobny, ale jak ważny element wyposażenia. Gdzieś kiedyś zgubiłem i już nigdy potem nie odnalazłem czarnej, małej kierownicy. Kto wie… może cały czas leży gdzieś zakopana w piasku pod kasztanowcem na moim podwórku…

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *