Moje pierwsze zarzucenie wędki

Jako dziecko chętnie chodziłam „nad kanał”. Idąc z ulicy Kurzej na Olszynkę w stronę mostu, po lewej stronie były groby powojenne. Chodziłam je pielęgnować. Wyrywałam zielsko i układałam zrywane polne kwiatki. Nie wiem co mnie tam prowadziło. Może to, że w 45 roku zmarła moja mama w szpitalu na ul. Śluza – miałam wtedy trzy lata.
Pewnego dnia wpadłam na pomysł, żeby samemu spróbować złowić jakąś rybę.
Ponieważ była bieda, chciałam pomóc mojej przybranej babci. Ułamałam kij, przywiązałam nitkę, którą wcześniej zabrałam z domu i na końcu uwiązałam robaka. Tak wyposażona poszłam zarzucić wędkę. Ponieważ widziałam jak wędkarze to robią, ja też tak samo z wielkim zamachem zarzuciłam moją wędkę. Cieszyłam się kiedy ryba zbliżyła się do robaka. Ale nie przewidziałam, że bez haczyka ryba odgryzie robaka i odpłynie.
Największy ubaw miał mój tata, który w tym czasie na drugiej stronie kanału opalał się i widział dokładnie całą scenę. Po powrocie do domu opowiadał babci jak się uśmiał obserwując swoją małą wędkarkę i jej minę, kiedy najedzona ryba odpłynęła sobie w siną dal.

Autorka wspomnień, którą widać też na załączonym zdjęciu: Róża Kasperska.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *