Moje spojrzenie

W wieku sześciu lat przeprowadziłem się w pobliże Fortów Napoleońskich, choć tak naprawdę nazywać się powinny Twierdza Gdańsk. Tam, do matury dorastał mój świat. Tam poznawałem historię, tam uczyłem się wrażliwości. To tam poznawałem pogmatwane losy ludzi związanych z Gdańskiem, poznałem twardą mowę tych, którzy się tu urodzili. Także tych, którzy przybyli ze swoich światów by tu zacząć żyć i tworzyć swoją nową ojczyznę…

Moje zabawy w poszukiwaczy skarbów miały najpiękniejsze zaplecze. Tylko kawałek drogi dzielił  mnie od kaponier, redit, czy potern. Wtedy to był dla mnie świat pełen tajemnic, dziwnych budowli…

Koniec był zawsze przy ul. 3-go Maja na Górze Gradowej, gdzie kiedyś stał betonowy bunkier, a obecnie krzyż. Najpiękniej było latem. Przed sobą miałem Kościół pw. Bożego Ciała, dalej wielkie zielone żurawie stoczni. Wtedy podziwiając panoramę miasta, nie miałem bladego pojęcia, że tam na dole, przy ulicy, w dalekiej przeszłości było Miasto Śmierci, czyli miejskie cmentarze…

Najczęściej spacer zaczynał tuż za starą kuźnią, nieopodal domu Pana Janczaka, (z bardzo bogatym sadem), w dorosłym życiu był już Domem Wałmistrza… i wiódł przez poternę, do suchej fosy bastionu Naubauera.

Nasza górka Jarzębina, której nazwa pochodziła od sporego drzewka rosnącego na jej szczycie, w rzeczywistości jest jednym z wałów bastionu Neubauera, który dochodził do umocnień Bramy Nowych Ogrodów.

Kiedyś było to miejsce moich zabaw. To co dziś nazywamy Kaponierą Południową, dla mnie i kolegów było po prostu tajemniczymi podziemiami niewiadomego pochodzenia. Góra Jerzyka, której nazwę przejęliśmy od starszych, to dziś szlak, który wiedzie w pobliże strzelnicy Bractwa Kurkowego, której patronem był św. Jerzy.

Stawek, po którym zimą, gdy zamarzał, a tak się zdarzało, jeździliśmy na łyżwach, to pozostałości fosy w okolicach bastionu Neubauera.

Dziś pamiętam, tą nieprawdopodobną atmosferę i jaskrawe słońce lipcowego dnia. Wielkie bujne zielone zarośla, pokrzywy wyższe ode mnie i bajkowy zapach trawy, aż kręciło się w głowie. Wchodziłem po stromym zboczu na górę, wielka górę. Miałem to szczęście, ze mieszkałem przy takich pięknych terenach, gdzie wszystko co robiłem, było fajne i urastało do rangi zjawiska. Ze wzgórza Góry Gradowej widziałem Gdańsk jak na dłoni. Jasny, trochę przykurzony i jakby oblepiony gorącym całunem. Z daleka dochodził zgrzyt tramwaju i potem cichł..

Widziałem najdalsze zakątki miasta, które potem poznawałem z bliska. Uliczki, wielkie przebudowy, zagadkowe budowle i miejsca, których historię zgłębiałem i zgłębiam nadal. Poznałem Biskupią Górkę, bastiony przy opływie Motławy i dalej, dalej… Aż pojawił się głód i ciekawość tych części Miasta, do których był nieco dalej.  Miałem szczęście, że mogłem dorastać w takim miejscu. Połknąłem na dobre bakcyla uzależniający od historii tego miejsca. Jako dziecko ciągle pytałem rodziców i dziadków:

co tu kiedyś było…?

Najczęściej odpowiedzi były niezadowalające, więc przyszedł czas na własne poszukiwania. Świat wyobraźni powoli wypełniał się prawdziwą historią sukcesywnie uzupełnianą, tworząc nowy obraz tego już rzeczywistego Gdańska.

I tak po wielu latach mogłem z podniesioną głową iść przed siebie.

Tył zajezdni tramwajowej na KurzejI się zaczęło. Nie było Dolnego Miasta, bowiem to miejsce miało swoja nazwę w naszym narzeczu – Łąkowa. Miejsce tajemnicze, pełne znaków zapytania i te ostrzeżenia dorosłych, że tam może być niebezpiecznie. Ale i to już znaliśmy z naszego podwórka, bo często mieliśmy „wojnę” z naszymi sąsiadami z 3-go Maja 8-).

Pamiętam swoją pierwszą podróż ósemką na pętlę na Łąkowej. Atrakcja w postaci Mostu Baileya i mijane koszary wtedy jeszcze we władaniu wojska. Teraz wiem, że nie na Łąkowej, a między Kurzą i Radną była zajezdnia. Po dotarciu do końca podróży zauważyłem, że tam jest tak samo jak u nas. Są sklepy, jest piekarnia i ten  cudowny zapach świeżego chleba, chodzą ludzie, rozmawiają ze sobą… Miejsce wygląda tak samo i co ciekawe żadnej egzotyki.

Z czasem stawałem się bardziej samodzielny i zdolny do spacerów w różne rejony miasta, w tym na Dolne Miasto. Kiedyś niedaleko Sadowej, koło stadionu GKS otwarto basen, więc pojawiła się nowość. To tam zdobyłem swoją pierwszą kartę pływacką. Niedaleko stała jako dekoracja,  czy też mała architektura rakieta…, którą zapamiętałem jako miejsce skondensowanego brudu, wiecie o co chodzi?  Zaczęliśmy poznawać Dolne Miasto od strony Opływu Motławy. Były tam dzikie kąpieliska, wieża do skoków do wody, kolej wąskotorowa i całkiem nowa perspektywa przestrzeni. Wtedy czułem, że zrobiłem następny krok w swoim życiu i poznawaniu mojego miasta.
Brama wjazdowa w budynku na Szczyglej - 2005 rokCzas płynął, a ja z wielkim zamiłowaniem poznawałem swoje miasto i jego dzielnice. Z upływem lat zaczynałem rozumieć zmiany przestrzenne wynikające z rozwoju techniki i technologii, przymus rozwoju miasta z uwagi na zmieniające się wymagania mieszkańców, po prostu rozwój na przestrzeni dziejów. Już wiedziałem czym różnił się XVI wiek dla rejonów Dolnego Miasta, od wieku XIX 8-). Sporo się zmieniło, gdy zaczęto budować nową jezdnię Podwala Przedmiejskiego. Powoli zaczął znikać rynek, rozerwano ulicę Łąkową, a z nią zlikwidowano linię tramwajową.

Pozostała współpraca z żołnierzami, a precyzyjniej z ich kuchnią. Wystarczyło dostarczyć butelką z zawartością, by otrzymać całkiem smaczny posiłek w postaci np. puszki z mielonką, albo kawą.

Nawet swoją karierę zawodową mogłem rozpocząć od pracy w Zakładach Opakowań Blaszanych, czyli na Dolnym Mieście. Z Urzędu Zatrudnienia miałem dwa skierowania, w tym jedno właśnie do „Blaszanki”. Pojawiłem się na przystanku przy LOT-cie i powiedziałem sobie, że jeśli pojawi się autobus linii 138 to pojadę do firmy nr 1, a jeśli autobus 112 to będzie Blaszanka. Los wybrał, że przyjechał autobus 138 i trafiłem do firmy nr 1, w której pracuję do dziś. Zresztą i potem w ramach swoich obowiązków służbowych miałem kontakty z Dolnym Miastem. Były tam liczne zakłady usługowe, rzemieślnicze i jeden ślusarz i spawacz, o wyjątkowym talencie, więc moja firma korzystała z jego usług. Miałem też przyjemność korzystać z usług zakładu szklarskiego na Łąkowej. Solidna firma. Zdarzyło się kiedyś, że koleżanka z podwórka wpadła w niekontrolowane problemy i w celach poprawy jej kondycji znalazła się w szpitalu na Kieturakisa. Odwiedziłem ją parę razy i zapamiętałem te korytarze, jak korytarze w jakimiś wielkim zamku. Te wielkie okna i sklepione sufity zrobiły na mnie wrażenie.

Teraz  odwiedzam Dolne Miasto przynajmniej raz w miesiącu i za każdą wizytą odkrywam coś nowego, bo nie ukrywam, że te spacery to nie tylko spacery, ale głównie fotografowanie naszych ciągle zmieniających się przestrzeni mojego Miasta. Wraz z fotografią trwa odkrywanie historii miasta. Tych smaczków z których buduje się genius loci…

Autor tekstu i zdjęć: Piotr Tatarczuk

Dodatkowo od tego samego autora – zdjęcie z placu Wałowego.

Brama wjazdowa w budynku na placu Wałowym

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *