Na poczcie na Łąkowej
Dawno, dawno temu, czyli w zeszłym miesiącu, przyszedł do nas Prezes stowarzyszenia i jednocześnie admin tej strony i tak oto rzecze:
Danuto! Mieszkałaś tyle lat w budynku, w którym jest poczta, to proszę napisz swoje wspomnienia o tejże poczcie.
Dzisiejsza poczta na Łąkowej 7 tylko w niewielkim stopniu przypomina swoim wnętrzem tę pocztę, jaką ja zapamiętałam.
Dawniej (umówmy się, że chodzi o lata 80. i 90.), wchodziło się do środka i od razu w człowieka lekko uderzały dwuskrzydłowe drzwi, znane nam z… westernów. Może nie uwierzycie, ale te właśnie – wewnętrzne wahadłowe drzwi istnieją w tym lokalu do dziś. Tylko są zablokowane. Jeśli będziecie wewnątrz, to przyjrzyjcie się uważnie – ok. 1,2 m od wejścia cały czas tam są.
Wówczas na podłodze leżały bardzo rzadko spotykane kafle, o strukturzę poprzecznych, mocno żłobionych pasków, co zapobiega poślizgom, w przypadku wchodzenia na pocztę wprost z deszczu, czy ze śniegiem na butach. To było bardzo przemyślane. Wyobrażam sobie, że to mogły być jeszcze poniemieckie kafle. Sam budynek ma już przecież swoje lata.
W pierwszym pomieszczeniu w części dostępnej dla klientów – od lewej strony stała długa lada. Były tam dwa okienka. W pierwszym kupowaliśmy znaczki pocztowe, a w drugim można było nadać paczkę.
Znaczki to było dopiero coś! Większość dzieciaków zbierała znaczki do klaserów. I to tam właśnie kupowaliśmy całe serie do kolekcji. Poza tym, w tamtych czasach ludzie jeszcze pisali do siebie listy i wysyłali kartki imieninowe, świąteczne i inne okazje. Ażeby wysłać taki list lub kartkę pocztową, pocztówkę, należało ten zakupiony na poczcie znaczek przykleić do tegoż listu. W jaki sposób? Sposób był bardzo prosty. Znaczek należało zwyczajnie polizać. Dziś funkcjonują już znaczki samoprzylepne, ale to zdecydowanie nie to samo…
Między dwoma okienkami stał zewnętrzny piec w którym musiała palić jedna z pań z okienka, aby wszystkim było ciepło. Następnie była kolejna lada do obsługi. Ta druga była jakby ważniejsza, bo tam robiło się wszelkiego typu opłaty (np. za radio i TV) i różne wpłaty (przelewów wówczas nie używano w rozliczeniach domowych). Wpłaty były m.in. na książeczkę PKO, jeśli ktoś chciał oszczędzać. Tam też odbierało się przekazy pocztowe. Dziś robi się je blikiem na konto, bez przychodzenia na pocztę. Kto wówczas wyobrażał sobie, że będzie coś takiego jak blik…
Zupełnie na przeciwko wejścia, w prawym rogu stała najprawdziwsza budka telefoniczna, do której, po zamówieniu rozmowy międzymiastowej – wchodziło się do środka, gdy pani z okienka dała znać słowami…
jest połączenie!
Nigdy do tej budki nie weszłam. Ale za to tuż obok wisiał na ścianie tzw. automat telefoniczny. I z niego się częściej korzystało. Ale i owszem, dzwonić można było, ale nie za darmo. Najpierwsze automaty działały na monety, potem zastąpiły je inne monety, potem były żetony, a pod sam koniec chyba karty magnetyczne do tychże telefonów. Te żetony i karty też kupowało się na miejscu. Kolejności chyba nie pomyliłam. No i ten aparat na poczcie to było istne szaleństwo. Nie dość, że trzeba było odstać swoje w kolejce, by skorzystać. To jak się już zaczęła wyczekiwana rozmowa telefoniczna – to jeszcze wszyscy obecni na poczcie o wszystkim słyszeli. Pomieszczenie poczty było niewielkie i większość rozmówców chyba nie zdawała sobie sprawy, że właśnie opowiada o swoim życiu publicznie. No i tak wyglądały media społecznościowe na tejże poczcie. Można powiedzieć, że listy jednak były bardziej dyskretne.
Na poczcie przez wiele lat pracowały te same panie. I to było też takie miłe – kłaniałaś się i byłaś rozpoznawalną osobą. Czasem panie wydawały nam przekazy pieniężne bez okazywania dokumentu tożsamości, ot tak na piękne oczy 😉
Pewnie nie wiecie, ale od strony podwórka poczty jest taka miniprzybudówka. Istniała tam odkąd pamiętam. Jako dzieci bawiliśmy się tuż obok niej, i pod oknami poczty – w dom, w sklep, w lodziarnię. Ta przybudówka mieściła w sobie toaletę dla personelu.
Dziś rzadko chodzę na pocztę. Ale jeśli już, to wybieram właśnie ten urząd pocztowy na Łąkowej. Wchodzę do środka, uśmiecham się do minionych lat i … zaraz do kolejki oczekujących przychodzi ktoś znajomy. Witamy się, uśmiechamy, czasem rozmawiamy i to jest fajne. Ot tak, wchodzisz do środka i zaraz spotykasz kogoś znajomego. Kto tak ma? Ja na pewno 🙂 Tak jak dawniej, w każdym sklepie na Dolnym Mieście, ktoś życzliwie zagadał, uśmiechnął się. To bardzo miłe wspomnienie.
Gdyby można było choć na chwilę przenieść się w czasie, to ja przenoszę się w przeszłość właśnie na tę pocztę na Łąkowej 7.
Wspominała Danuta Płuzińska-Siemieniuk.
Autor współczesnych zdjęć – Jacek Górski.
Przed wojną w miejscu poc,ty było Bistro i sklep kolonialny.ingormacje tą uzyskałem w muzeum WMG
Sąsiadem poczty był ogólnie znany Pirat gdański. Był obecny codziennie z miłym powitaniem. Byłam pracownikiem i miłych klientów wspominam do dziś. Pozdrawiam mieszkańców.