Najlepsza sąsiadka na świecie
Znałam ją od zawsze. Kiedy się urodziłam, ona już była. Kiedy się urodziła moja córka, ona nadal była. Była naszym przyjacielem, prawie rodziną, kimś wspierającym, przyszywaną babcią mojej córki i na pewno naszą najżyczliwszą i najukochańszą sąsiadką. Pani Helena, bo o niej to będzie wspomnienie.
Pani Helena mieszkała tuż obok nas, bo za ścianą trzypiętrowej kamienicy położonej przy ulicy Łąkowej, na Dolnym Mieście.
Kiedy byłam małą dziewczynką, to moja mama zostawiała mnie czasem pod opieką Pani Heleny, a sama szła sprzedawać korale bursztynowe na rynek, na ul. Chmielną.
Chętnie zostawałam u sąsiadki. Zazwyczaj siedziałyśmy we dwie w kuchni. Sąsiadka czarowała jakiś obiadek dla swojego męża Bernarda /pracował na kolei – zapowiadał pociągi na dworcu Gdańsk Główny, miał piękny, niski głos/. Zaś ja siedziałam cichutko przy maleńkiej szafce, na malutkim stołeczku i bawiłam się wszelkimi skarbami, jakie sąsiadka przygotowała mi w tej szafce. A były to: sztuczne owoce z plastiku, które wraz z moją mamą przywiozły z NRD, jako ozdobę na stół, sreberka od czekoladek, dziadek do orzechów /też z NRD/ , specjalny otwieracz-zamykacz do butelek, w kształcie siedzącego ludzika, a także takie specjalne „łapki” zrobione na szydełku, w kształcie słoneczek, które służyły do chwytania gorących garnków, aby się nie poparzyć. Aha i jeszcze mały kubeczek-filiżanka. Takie były moje zabawki u Pani Heleny. Aha. Do tego zestawu dochodziła jeszcze mini tacka, na której dostawałam maleńkie kanapeczki, wprost dla małej dziewczynki.
Lubiłyśmy się bardzo.
Mieliśmy taką tradycję, że jak u nas w domu było jakieś święto – urodzinki, imieninki, to się kroiło też po kawałku ciast i zanosiło do sąsiadki. A jak u niej świętowano – to i nas częstowano ciastem. Takie drobiazgi, a bardzo cieszyły.
Jak zabrakło w domu: cebuli, soli, jajka, mąki, albo po prostu – pieniędzy, to też się szło do Pani Heleny. Nigdy nie odmówiła pomocy. Taki Anioł Stróż nasz osobisty.
Pan Bernard tez był kochany człowiek, bardzo się kochali z żoną. Z tego co pamiętam pobrali się przed wojną, ale jego od razu wcielono do wojska, bo wybuchła wojna, Helena czekała 6 lat na niego, ale się doczekała. Pracowała w Blaszance, a on zawsze na kolei. Żyli długo i na pewno – szczęśliwie. Doczekali się dzieci i wnuków. Bernard zmarł w połowie lat 80-tych. A nasza Helena posmutniała, ale dzielnie się trzymała.
Autorka artykułu: Danuta Płuzińska.