Nasze „Małe Podwórko”
Mamo… mogę na „Małe”?!!! – darłam się wniebogłosy każdego popołudnia, kiedy znudziła mi się zabawa przed kamienicą na Polnej. Na tę stronę wychodziły trzy okna naszego mieszkania i mama mnie zawsze widziała, kiedy bawiłam się z koleżankami. Zanim dostałam pozwolenie na przejście na drugą stronę budynku, mama spuszczała mi na sznurku kanapkę zapakowaną w szarą, papierową torebkę po cukrze. W „locie” na „Małe” chłonęłam pajdę chleba z serem. Czasem był to przysmak z masłem posypany cukrem. Palce lizać! W latach 60. ubiegłego stulecia takie mieliśmy słodycze.
Na „Małym” mieliśmy swój świat. Z moją przyjaciółką Hanką rozsiadałyśmy się na murku u wejścia do piwnicy i bawiłyśmy się w dom. Lale, wózki wiklinowe, mebelki dla lalek, kartony, kamienie oraz wszystko to, co można było znaleźć wokół śmietnika, zajmowało nas przez kilka godzin. Czasem mama przez okno sąsiadki, wychodzące na stronę podwórka, wołała mnie na obiad. Bawiłyśmy się tez małymi kotami. Wkładałyśmy je do wózków dla lalek i udawałyśmy, że to nasze dzieci. Koty chciały jak najszybciej uwolnić się z nienaturalnej dla nich sytuacji. Czasami grałyśmy z chłopakami w „Klipę”, w „Noża”, „Kupki”. Stawialiśmy wieżę z cegieł, na wierzchu znalezioną puszkę po konserwach i kostkami granitowymi staraliśmy się ją strącić. To był „Poker”. W czasie wielkanocnym graliśmy w jajka, turlając je po pochyłej dachówce. Kiedy robiło się szaro na dworze, bawiliśmy się w „Podchody”. Oczywiście każdorazowo ustalaliśmy zasady, które ulice i piwnice „grają”.
Na rogu łączącym budynki ul. Radnej i ul. Polnej od strony podwórka moja sąsiadka pani Smogurowa miała schowek na wózek służący do rozwożenia mleka butelkowego. (Teraz w tym miejscu jest wejście do FOSY). Była mleczarką. Codziennie o świcie lub jeszcze przed, wyprowadzała ten wózek ze schowka, podjeżdżała do sklepu mleczarskiego na ulicy Toruńskiej. Stamtąd zabierała skrzynki z butelkami wypełnionymi mlekiem i rozwoziła je po domach. Rano, przed drzwiami znajdowaliśmy dwie butelki mleka.
Naprzeciw mojego domu, na „Małym”, miał swoją pracownię kuśnierz. Widywałam ramy, do których przypięte były skórki różnych zwierząt, suszące się na słońcu. To był egzotyczny widok. Kobiety stawiały również ramy z rozciągniętymi, bawełnianymi firanami, które „prężyły” się na słońcu.
Na środku naszego podwórka były drewniane komórki. Mieszkańcy, którzy nie mieli piwnic przechowywali tam węgiel i drewno. Wówczas, chcąc ogrzać mieszkanie, palono w piecach i w takie „skarby” należało się przed zimą zaopatrzyć. Ciekawym miejscem dla dzieciaków był śmietnik, przy którym można było znaleźć przedmioty służące nam do zabawy.
Nasze podwórko najpiękniejsze było wiosną i latem, kiedy kwitła lipa i czerwony kasztan. Ptaki na nich zakładały gniazda, roiło się od pszczół. Wokół śmietnika kwitły mlecze.
Zimą od strony ulicy Radnej zjeżdżaliśmy na sankach do dołu, który powstał po zbombardowanej w czasie wojny kamienicy. Codziennie po szkole kilkanaście podwórkowych dzieciaków szalało na śniegu.
Na „Małym” robiło się też sekrety. Do dołka wykopanego w ziemi wkładało się kwiatki, świecące papierki, koraliki, przykrywało się szkiełkiem i obsypywało ziemią. Należało palcem odgarnąć troszkę ziemi, zrobić okrągłe okienko i ukazywał się tajemniczy widoczek. Takie sekrety robiłyśmy w różnych miejscach. Pokazywałyśmy je tylko zaufanym koleżankom.
Teraz po 50. latach moje „Małe” trochę się zmieniło. Komórki zostały rozebrane, w miejscu dołu, po zburzonej kamienicy jest parking samochodowy, zbudowano nowy śmietnik. Nie ma dzieci na podwórku . Pewnie siedzą przed komputerami. Gdzieś podziały się koty. Życie podwórkowe zamarło. Nadal jednak pięknie kwitną drzewa, chociaż kasztan przez dziesiątki lat podlewany był litrami uryny przez miejscowych żuli. Na lipie ptaki nadal wiją gniazda. Mogą czuć się bezpieczniej, bo kotów coraz mniej.
Autorka wspomnień i wszystkich kolorowych zdjęć: Anna Nawrocka-Morze.
Autor czarno-białych fotografii: Artur Wołosewicz.
Źródło: Sobiecka L., Kaliszczak M. (ed.), Gdańsk – Dolne Miasto. Dokumentacja historyczno-urbanistyczna,