Naszyjnik dla Mamy
Miałam 11, może 12 lat… nie potrafię dokładnie tego określić. Zbliżały się imieniny mojej Mamy. 7 maja. I cóż tu podarować? Kolejną laurkę? Miała już ich dziesiątki, wykonanych własnoręcznie przeze mnie i pieczołowicie kolekcjonowanych przez rodziców. Wpadłam na inny pomysł, ale Tato musiał być w niego wtajemniczony, ponieważ jego pomoc była niezbędna do realizacji mojego pomysłu.
Przy każdej obecności na plaży, czy to były Sianki (Stogi), czy też Jantar, gdzie moja Babcia mieszkała, a spędzałam tam prawie całe lato, zbierało się bursztyny. Już wtedy bawiliśmy się w zbieranie skarbów – złota morza. Było go wtedy, w latach 60. zdecydowanie więcej. Czasami zaprzyjaźniony rybak, pan Witaszek, przynosił Babci, oprócz wyśmienitego łososia lub śmiesznych płaskich fląder taki skarb, który zaplątał się w sieć podczas połowów. Po kilku latach uzbierała się całkiem pokaźna kolekcja złocistych skarbów.
Mój pomysł na prezent dotyczył własnoręcznie wykonanego naszyjnika z uzbieranych bursztynów. I tu wkroczył mój bardzo pomocny Tato. Przy jego pomocy zamontowane zostało urządzenie w postaci ręcznej wiertarki (elektrycznych nie było, albo przynajmniej my nie mieliśmy). W jaki sposób? Najpierw tato przymocował do kuchennego taboretu niebieskie imadło, a do tego imadła wspomnianą wiertarkę z cieniusieńkim wiertełkiem. Bursztynki trzymałam kombinerkami, a drugą ręką kręciłam korbką od wiertarki. Na początku wiele kawałków „poległo”. Skończyły popękane, bo albo za mocno ścisnęłam kombinerkami, albo dociskałam do wiertła, albo kawałki bursztynu były za kruche…
Najtrudniej było wymyślić powód zniknięcia taboretu z kuchni, ponieważ taki mebel był u nas tylko jeden jedyny. Tu znowu Tata przyszedł z pomocą i wziął „winę” na siebie, mówiąc, że noga wypadła i taboret jest w piwnicy do chwili naprawienia. Cały warsztat był chowany pod moim biurkiem. Trudno mi powiedzieć, czy moja Mama wchodząc do mojego pokoju nie widziała go… A może widziała, ale twardo udawała, że nie ma o niczym pojęcia, by nie psuć mi niespodzianki… tego nie wiem i nigdy się nie dowiem.
Radość z prezentu, z własnoręcznie wykonanej biżuterii była ogromna. Ja się cieszyłam, że Mama się cieszy i że bardzo jej się podoba. Wielokrotnie go zakładała, chociaż wykonanie dawało wiele do życzenia. Ale czego się nie robi, by sprawić radość obdarowywującemu.
Ten naszyjnik mam do dzisiaj. Patrząc na niego przypominam sobie ten dreszczyk emocji, kiedy pracując nad wykonaniem nadsłuchiwałam: wejdzie czy nie wejdzie, wyda się czy nie. A Mama jakoś dziwnie nigdy nie miała powodu by wejść właśnie w tym czasie. To może jednak domyślała się, gdzie podział się taboret i jaką ważną funkcję pełnił przez kilka dni.
Autorka naszyjnika, zdjęć i tego wspomnienia: Elżbieta Woroniecka