O kocie, który nie jeździł koleją…
Ta historia napisała się sama. I mimo, że dotąd nie powstał na jej podstawie żaden film, to warta jest chociażby wspomnienia.
Ten kot, a właściwie kotka, to artystka pierwszej wody. Jej pierwsze pojawienie się na scenie miało miejsce pięć lat temu, w przededniu śmierci mojej Mamy. W pewnym momencie na parapecie okna (wysoki parter) dało się słyszeć ponaglające miauczenie. To była ona. Kotka została wpuszczona, nakarmiona i dostała nawet zgodę na drzemkę w ulubionym fotelu Mamy. I wtedy padły te słowa:
ona przyszła po mnie…
Wówczas wywołały zdziwienie, ale po czasie nabrały zupełnie innego znaczenia.
Nieoczekiwany przybysz po paru godzinach zażądał wypuszczenia na zewnątrz. Nazajutrz kotka przyszła znowu i od razu wskoczyła na kołdrę, już nieprzytomnej Mamy.
Starsi mówili:
odprowadziła Ją.
Mama zmarła o godzinie 17, już nie odzyskując przytomności.
Co miałam zrobić, Kizia została ze mną. Była dla mnie wsparciem, ostatnim gościem Mamy. A wiadomo jak mówią:
gość w dom, Bóg w dom.
Autorka wspomnień: Katarzyna Gwoździńska