O śwince, której tył siadł

Zdjęcie zrobione w 1974 r.

Historia ta wydarzyła się gdzieś w czerwcu 1983 roku, na małym podwórku, przy ul. Łąkowej na Dolnym Mieście w Gdańsku. Czasy to były „kartkowe”, więc moja zaradna mama z jeszcze zaradniejszą sąsiadką pojechały na giełdę samochodową do Pruszcza Gdańskiego i kupiły … małego prosiaka.

Prosiaczek ten, nie wiedząc o niecnych planach kulinarnych swej nowej właścicielki, ufnie dał się powieźć samochodem marki Fiat 125p, na Dolne Miasto, gdzie zamieszkał w komórce na węgiel.

Prosiaczek dostał wikt, na który składały się smakowite resztki ze stołów z naszego domu i z domów okolicznych sąsiadów, którzy to przynosili te smakołyki z własnej woli, albowiem chcieli mieć kontakt z prawdziwym zwierzakiem, bądź – co bądź – dosyć egzotycznym jak na te okolicę.

Zdjęcie zrobione w 1974 r.

Któregoś razu, jeden z zaprzyjaźnionych sąsiadów, przyniósł, tak jak co kilka dni, kolejna dostawę w tzw. kance. Moja mama nakarmiła prosiaczka na kolację tym poczęstunkiem. Następnego ranka poszła ze śniadaniem do zwierzaka, a tam zwierz jakby słaby, tył opadał mu, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Wpada matka do domu i smuci się, mówiąc do ojca: Stachu, chyba świnka nam zdycha, słaba taka, cały tył jej siada, chyba trzeba będzie skrócić tę męczarnię.

No i tak się pomartwiła jeszcze kilka godzin, aż spotkała tegoż sąsiada od kanki i też mu się żali. A sąsiad na to: wiesz Basia, ja robiłem „zacier” na bimber, no i ten ryż z zacieru dorzuciłem do tych zlewek, co to dałem dla prosiaka…

Uśmiali się oboje serdecznie, bo okazało się, że nasz prosiaczek był po prostu pijany od tego zacieru. I nie dziwota, że nogi odmawiały mu posłuszeństwa, a tył nieco siadał 😉

 Udostępnione zdjęcia pochodzą z rodzinnego albumu Danuty Płuzińskiej.
Autorka tekstu – Danuta Płuzińska.

Możesz również polubić…

1 Odpowiedź

  1. Zbyszek pisze:

    Kiedy świnka stała się kiełbasą, przy współudziale miejscowego rzeźnika, poszliśmy z kolegą na pobliską Olszynkę, aby w drewnianej beczce urządzić wędzarkę. Gdy przygotowaliśmy stanowisko i zaczęliśmy wędzić, z okolicy zeszła się masa psów, które przywabił zapach wędzonego. Po wędzeniu, wrzuciłem smakołyki do harcerskiego, brezentowego plecaka, który przesiąkł intensywnym zapachem kiełbasy. Gdy jeździłem później z tym plecakiem na ryby, w autobusach ludzie zachwycali się wyśmienitym aromatem, który jeszcze długo się utrzymywał. Do dzisiaj czuję w ustach smak tej kiełbasy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *