Okolice rzeźni, czyli mikro opowieści przyzakładowe
Ehh, tak miło wspominam czasy, gdy można było postać sobie w kolejce, porozmawiać, spotkać znajomych… Ale teraz są już inne czasy. Dziś mamy FB i tak bardzo mi żal tamtych spotkań ze znajomymi na żywo
Jedne z piękniejszych kolejek jakie pamiętam – były w sklepach przyzakładowych przy Zakładach Mięsnych w Gdańsku. Jeden był na rogu Elbląskiej i Siennickiej, a drugi na Angielskiej Grobli tuż przy schodach dla opuszczających kino Piast. Oba te sklepy pamiętam z kilku powodów. Otóż sprzedawano tam mięso i wędliny na specjalne kartki dla pracowników Zakładów Mięsnych.
W danym tygodniu można było kupić aż dwa kg mięsa, bądź wędlin. Podczas gdy w tamtym czasie w takim zwykłym mięsnym był przydział kartkowy 4,5 kg na miesiąc, a w tych sklepach między 8 a 10 kg na miesiąc! Były to lata 80. W zwykłych sklepach pustki, a tam – smakowite rarytasy. Jednym z nich była kiełbasa „śniadaniowa”, specjalnie dla pracowników. Była chuda i bardzo wysokiej jakości. Kupowano ją bardzo chętnie, tuż obok wyjątkowej podwędzanej pasztetowej, też takiej specjalnej. Takich ilości mięsa większość ludzi nie przejadała, więc często kwitł potem handel wymienny.
W obu tych sklepach miałam przez kilka dni praktyki uczniowskie i bardzo to lubiłam.
Pamiętam, jak pewnego razu, czując się prawie tak ważną jak panie sprzedawczynie /miałam bardzo odpowiedzialną rolę – to ja odrywałam i kompletowałam kartki od klientów sklepu, aby potem mogli oni dokonać zakupów/, byłam świadkiem wyjątkowej sytuacji. W sklepie mnóstwo ludzi, każdy czeka, aż kolejka się przesunie. Aż tu nagle, z zaplecza wychodzi za ladę pani Kierowniczka /osoba niezwykle miła i jakże okazała w kształtach/ i bardzo podniesionym tonem mówi do ekspedientki:
Halinka! Telefon!
A na co Halinka – równie donośnym tonem:
Chwileczkę, tylko wykończę klienta!
To było wiele lat temu, A że była to skrajnie teatralna scenka /oczywiście panie celowo tak robiły/, to zapadła mi w pamięć.
… a po skończonych praktykach, można było już iść do domu, wdychając po drodze niesamowity odór z rzeźni. Wszyscy już byliśmy do tego przyzwyczajeni, a gdy rzeźnia przestała działać, to nawet często dziwiliśmy się, że nie śmierdzi…
Wspominała Danuta Płuzińska-Siemieniuk.
Autor czarno-białych fotografii: Artur Wołosewicz.
Źródło: Sobiecka L., Kaliszczak M. (ed.), Gdańsk – Dolne Miasto. Dokumentacja historyczno-urbanistyczna, PP Pracownie Konserwacji Zabytków Oddział w Gdańsku Pracownia Dokumentacji Naukowo-Historycznej, Gdańsk 1979.
Niestety mam trochę inny obraz – jako dziecko często patrzyłem przez okno jak do tej rzeźni są prowadzone zwierzęta na rzeź, na postronkach – konie stawały dęba, potworny kwik trzody na samochodach, opierające się krowy. W dniach uboju od hal ubojowych dochodził skowyt a po otwarciu drzwi niesamowity smród i jakby opary… i zapadała przejmująca cisza.