Okolice rzeźni, czyli mikro opowieści przyzakładowe

Ehh, tak miło wspominam czasy, gdy można było postać sobie w kolejce, porozmawiać, spotkać znajomych… Ale teraz są już inne czasy. Dziś mamy FB i tak bardzo mi żal tamtych spotkań ze znajomymi na żywo
Róg Elbląskiej i Siennickiej - 1979 r.Jedne z piękniejszych kolejek jakie pamiętam – były w sklepach przyzakładowych przy Zakładach Mięsnych w Gdańsku. Jeden był na rogu Elbląskiej i Siennickiej, a drugi na Angielskiej Grobli tuż przy schodach dla opuszczających kino Piast. Oba te sklepy pamiętam z kilku powodów. Otóż sprzedawano tam mięso i wędliny na specjalne kartki dla pracowników Zakładów Mięsnych.
W danym tygodniu można było kupić aż dwa kg mięsa, bądź wędlin. Podczas gdy w tamtym czasie w takim zwykłym mięsnym był przydział kartkowy 4,5 kg na miesiąc, a w tych sklepach między 8 a 10 kg na miesiąc! Były to lata 80. W zwykłych sklepach pustki, a tam – smakowite rarytasy. Jednym z nich była kiełbasa „śniadaniowa”, specjalnie dla pracowników. Była chuda i bardzo wysokiej jakości. Kupowano ją bardzo chętnie, tuż obok wyjątkowej podwędzanej pasztetowej, też takiej specjalnej. Takich ilości mięsa większość ludzi nie przejadała, więc często kwitł potem handel wymienny.
Róg Długiej Grobli i Angielskiej Grobli - 1979 r.W obu tych sklepach miałam przez kilka dni praktyki uczniowskie i bardzo to lubiłam.
Pamiętam, jak pewnego razu, czując się prawie tak ważną jak panie sprzedawczynie /miałam bardzo odpowiedzialną rolę – to ja odrywałam i kompletowałam kartki od klientów sklepu, aby potem mogli oni dokonać zakupów/, byłam świadkiem wyjątkowej sytuacji. W sklepie mnóstwo ludzi, każdy czeka, aż kolejka się przesunie. Aż tu nagle, z zaplecza wychodzi za ladę pani Kierowniczka /osoba niezwykle miła i jakże okazała w kształtach/ i bardzo podniesionym tonem mówi do ekspedientki:

Halinka! Telefon!

A na co Halinka – równie donośnym tonem:

Chwileczkę, tylko wykończę klienta!

To było wiele lat temu, A że była to skrajnie teatralna scenka /oczywiście panie celowo tak robiły/, to zapadła mi w pamięć.

… a po skończonych praktykach, można było już iść do domu, wdychając po drodze niesamowity odór z rzeźni. Wszyscy już byliśmy do tego przyzwyczajeni, a gdy rzeźnia przestała działać, to nawet często dziwiliśmy się, że nie śmierdzi…

Wspominała Danuta Płuzińska-Siemieniuk.

Autor czarno-białych fotografii: Artur Wołosewicz.

Źródło: Sobiecka L., Kaliszczak M. (ed.), Gdańsk – Dolne Miasto. Dokumentacja historyczno-urbanistyczna, PP Pracownie Konserwacji Zabytków Oddział w Gdańsku Pracownia Dokumentacji Naukowo-Historycznej, Gdańsk 1979.

Możesz również polubić…

1 Odpowiedź

  1. Thomas pisze:

    Niestety mam trochę inny obraz – jako dziecko często patrzyłem przez okno jak do tej rzeźni są prowadzone zwierzęta na rzeź, na postronkach – konie stawały dęba, potworny kwik trzody na samochodach, opierające się krowy. W dniach uboju od hal ubojowych dochodził skowyt a po otwarciu drzwi niesamowity smród i jakby opary… i zapadała przejmująca cisza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *