Olga mówi: Sie ma!!!
Moją ambicją było napisać artykuł o napływie pracowników z Ukrainy na Dolne Miasto. Ale oni są tak bardzo nieufni i skryci, że okazało się to niemożliwe. Owszem – chętnie rozmawiali ze mną prywatnie, ale nie zgodzili się na opisanie swojej historii.
Wpadłam więc na pomysł, aby opisać historię mojej współpracownicy – repatriantki z Kazachstanu – Olgi.
Olga i jej rodzina urodzili się w Kazachstanie. Jej matka jest Polką, ojciec to Ukrainiec. Dziadkowie z rozkazu Stalina zostali wywiezieni w daleki step w 1936 roku. Osiedlili się w miasteczku Tajynsza co po kazachsku znaczy Młoda Krowa. Rodzice nie mogli wrócić do Polski, ale przed młodymi pojawiła się szansa.
Osiem lat starali się o wyjazd, aż w końcu przyszła zgoda, aby osiedlili się w Gdańsku. Jaka była ich radość, a jednocześnie strach przed nowym życiem – wiedzą tylko oni. W 2009 roku dostali oficjalne zaproszenie na pobyt stały od Prezydenta Pawła Adamowicza, który później gościł w ich domu.
Z Tajynszy do Gdańska jechali 4500 kilometrów. Trwało to cztery doby. Dotarli 19 czerwca 2010 roku. Najpierw był Dom Pomocy Społecznej, gdzie czekali na nich życzliwi ludzie i…. pełna lodówka. W krótkim czasie otrzymali wyremontowane, piękne mieszkanie. Ich przewodnikiem był Pan Lech Bogucki z Urzędu Miejskiego. Poprzez Urząd Pracy znaleźli zajęcie w małej firmie elektronicznej, gdzie uczyli się wszystkiego od nowa.
Pierwszy rok minął im bardzo szybko. Wszystko ich zachwycało, a zwłaszcza morze i plaża. Dwaj synowie poszli do szkoły, gdzie musieli uczyć się polskiej rzeczywistości. Było ciężko, gdyż prawie nie znali języka, ale wkrótce cała rodzina została wysłana do Lublina na kurs języka polskiego. Dziś nie mają z tym problemów, choć akcent pozostał. Syn Oleg gra w piłkę nożną, jest kapitanem szkolnej drużyny, ma doświadczenie. W Kazachstanie uczestniczył w mistrzostwach kraju. Drugi syn Wadim nie chciał mówić o sobie.
Pytani przez Polaków „dlaczego chcieli tu przyjechać?”, odpowiadają, że są Polakami i tu jest ich dom.
Olga nie ma już w Tajynszy bliskiej rodziny, jedynie jej mąż Nikołaj zostawił tam matkę i brata. Tęskni do rodziny, ale nie chciałby wracać. W Gdańsku ma dobrą pracę, mieszkanie i mnóstwo znajomych. Mówią, że Gdańsk jest ich domem. Wszystkim się zachwycają, są bardzo pogodnymi ludźmi. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że Olga ma wiele talentów, choć jest bardzo skryta. Pięknie tańczy, śpiewa, jest doskonałym kompanem i świetnym pracownikiem. Dobrze zna historię.
W ramach Gdańskiego Programu Repatriacji do Gdańska przybyło 35 rodzin z byłych republik Związku Radzieckiego. Te dane mogą się dziś różnić. Przeważają repatrianci z Kazachstanu. Wszyscy mają zapewnione mieszkanie, pieniądze na zagospodarowanie i kursy językowe. Olga i Nikołaj mówią, że Pan Lech Bogucki to nie urzędnik. On jest dla repatriantów jak ojciec. A dokładniej – był jak ojciec. Bo obecnie przebywa już na emeryturze.
Historia może banalna, jakich wiele. Ale dla mnie Olga i jej rodzina są bohaterami. Rzucić wszystko, jechać w nieznane z dwojgiem dzieci 4500 kilometrów… to nie jest łatwe. Tu musieli zaczynać wszystko od nowa, ale w moim odczuciu sprawdzili się i w 100% są Polakami – Gdańszczanami.
Widać, że czasem warto zaryzykować, by znaleźć spokój dla siebie i swoich dzieci, czego im życzę z całego serca.
Zdjęcia i dokumenty pochodzą z rodzinnych archiwów bohaterki tego artykułu.
Autorka tekstu: Ewa Klinkosz (Grzegorzewska)
P.S. Jeżeli mieszacie na Dolnym Mieście, ale Wasze korzenie sięgają zdecydowanie dalej… może do Warszawy… może do Poznania… może na Śląsk… a może tak jak bohaterka tego artykułu – na Ukrainę – napiszcie do nas i podzielcie się swoją historią. Jak to się stało, że zamieszkaliście na Dolnym Mieście? Jak Wam się tutaj mieszka? Czy chcielibyście zamienić to miejsce na inne? Poznajmy się bliżej! I poznajmy historie naszych bliskich.