Opowieści z ulicy Seredyńskiego – część trzecia.
Każdy z nas chociaż raz w życiu słyszał jakąś ‘historię o duchach’. Co ciekawe, współczesna nauka raczej odwraca się od tego tematu plecami. Kiedyś było inaczej. Gdańskie archiwalia są przebogate, dużo jest tutaj historii o zjawiskach paranormalnych.
I tak na przykład, w myśl przekazów historycznych w Domu Ferberów (wybudowanym w 1560 roku, mieszczącym się na ul. Długiej 28) rzekomo straszyło. Źródłem tych zdarzeń było jakoby grzeszne życie właścicieli i organizowane seansów spirytystycznych w celu nawiązania kontaktu z umarłą żoną Eberharda Febera (1464-1529). Tak oto opisuje owy dom W.F. Zernecke w swej książce pt. „Neuester Wegweiser durch Danzig und Essen Umgegend” (w polskim tłumaczeniu „Cały Gdańsk za dwadzieścia srebrnych groszy”):
„Przez długie lata stał niezamieszkany i przez ludowy zabobon był uważany za siedzibę pokutujących duchów byłych właścicieli, które musiały pokutować za swoje grzeszne życie. Prawdopodobnie urzędujące tam sowy, puchacze, szczury i myszy grały rolę duchów. (…) Jednak najbardziej godne uwagi w opustoszałym domu jest to, że mimo całego zaniedbania nie zawalił się on ani całkiem, ani w części.”
Dnia 3 listopada 1635 roku, francuski kronikarz Charles Ogier (1595-1654) przebywając w Gdańsku na spotkaniu z gdańskim burmistrzem i burgrabią królewskim, Johanem Zierenbergiem (1574-1642) usłyszał i spisał szczegółowo (w swym „Dzienniku podróży do Polski”) kilka historii traktujących o zjawiskach paranormalnych, zarzekając się ‘całym swym majestatem’, iż są to historie prawdziwe.
W 1864 roku w Nowym Porcie, Max Kiesewetter (1854-1914) autor książki ‘Aus dem alten Neufahrwasser’ (w polskim przekładzie: „Dawno temu w Nowym Porcie) pewnego marcowego wieczoru, około godziny dziewiątej, na Olivaer Straße (obecnie ul. Oliwska) ujrzał długą ciemną postać, która poruszała się bezszelestnie, aby po niedługiej chwili, na oczach autora zniknąć bez śladu.
W Gdańsku ponoć straszyło w wielu miejscach m.in. w Katowni, w Baszcie Kotwiczników, gdzie w lochu powiesił się rozbójnik Matern, który spalił Długie Ogrody.
W naszym rejonie, temat ‘zjawisk paranormalnych’ był bardzo popularny jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej. Oto na przykład, dnia 13 grudnia 1938 roku, Józef Antoni Torliński (1911-1968), uzyskał tytuł doktora nauk medycznych na podstawie rozprawy pt. „Przesądy i zwyczaje lecznicze kaszubskich rybaków nadmorskich”, w którym opisywał pewne przykłady wierzeń rdzennych mieszkańców Pomorza, w których świat pełny był złych duchów i magii.
I tu pewna historia z rejonu Długich Ogrodów – miejsca, w którym spędziłem część mego dzieciństwa. Na wstępie pragnę zaznaczyć, że nie ma w tej historii nic szczególnego, tylko strach… strach dziecka. Rzecz (co ciekawe) miała miejsce w kościele pw. św. Barbary. W owym czasie krążyły opowieści, iż w kościele czasem straszy (sic!) Był koniec lat 80. XX wieku, okres adwentu – roraty. Byłem wtedy szczęśliwym nastolatkiem. Przychodziliśmy z kolegami do kościoła wraz z lampionami. Pamiętam, iż mój Tata zrobił dla mnie lampion z kultowej płaskiej latarki PRL-u o nazwie ‘Kora’. Przydatne narzędzie, szczególnie, że w drodze do kościoła musiałem ‘pokonać’ nieoświetlony park pomiędzy ul. Seredyńskiego i ul. Św. Barbary. W owym kościele rzekomo tuż przed mszą świętą, gdy w kościele zbierali się wierni, sporadycznie słychać było miarowe, spokojne kroki, kierujące się od głównego wejścia, przez główną nawę aż do ołtarza. Problem polegał na tym, że nie było widać ‘autora’ tegoż zjawiska. Niby nic szczególnego, ale ów seans powtarzał się dość cykliczne i świadków było zawsze kilku. Nie było żadnych innych ‘manifestacji’, więc dorośli uważali, że nic szczególnego się nie dzieje. Panowała pewna zmowa milczenia, choć sprawa ‘na dzielnicy’ była dość znana. Dla dzieci było to ‘pewne wyzwanie’ – niektóre się naprawdę bały.
Pewnego dnia zebrałem się na odwagę i usiadłem nieco bliżej nawy głównej, aby przysłuchać (i przyjrzeć) się niewyjaśnionemu zjawisku. W kościele było kilka osób (pamiętam m.in. trzy starsze panie siedzące w tylnej części kościoła). W pewnym momencie, ciężkie, masywne drzwi kościoła zamknęły się z charakterystycznym trzaskiem. Łypnąłem dyskretnie w kierunku wejścia do świątyni, liczyłem na to, że przyszedł któryś z moich kolegów. Nie dostrzegłem nikogo. Usłyszałem natomiast spokojny miarowy krok, który ruszył ‘tradycyjną’ trasą w kierunku ołtarza. Wiedziałem, że oto jestem świadkiem seansu, o którym już wcześniej słyszałem. Kroki były coraz głośniejsze. W pewnym momencie (o zgrozo) zatrzymały się tuż przy mnie. Napięcie sięgnęło zenitu. Ku memu przerażeniu nikogo przy mnie nie było widać (w tej części kościoła byłem kompletnie sam). Słup soli, w który żona Lota została zamieniona, pewnie miał mniej osłupiałą minę, niż ja w tamtej chwili. Nagły huk przerwał ową ‘grobową ciszę’. Tego było już za wiele. Salwowałem się ucieczką. W swym biegu do głównego wyjścia mógłbym spokojnie konkurować ze słynnym mistrzem olimpijskim Emilem Zátopkiem. Po drodze zorientowałem się, iż ów huk był spowodowany omdleniem i upadkiem na posadzkę świątyni jednej z owych pań siedzących w tylnej części kościoła. Na szczęście, poszkodowana była już pod opieką innych osób.
Z czasów kiedy mieszkałem na ul. Seredyńskiego organizowane były w tej dzielnicy miasta sporadyczne (nomen omen) ‘seanse spirytystyczne’ które miały zgoła inny (‘nakrapiany’ i libacyjny) charakter. Cóż, taka to była dzielnica. Zapewne jest wiele historii z tej części Gdańska, które zaliczyć można w poczet ‘paranormalnych’ (i nie mam tutaj na myśli historii typu: niewyjaśnione zniknięcie składanego roweru typu ‘Wigry 3’ z klatki schodowej XIX-wiecznej kamienicy). Może ktoś z Państwa pragnie się podzielić tego typu historiami ? (wiem, że jest ich co najmniej kilka).
Ową historię z czasów mego dzieciństwa, wspominam teraz z pewnym ‘przymrużeniem oka’, chociaż jak mawiał William Shakespeare (1564–1616) „Są rzeczy na niebie i na ziemi, o których się filozofom nie śniło”. I może nie powinienem tak do końca (jako osoba wierząca) całkiem odżegnywać od tego tematu. Wszak w samym Piśmie Świętym nie brakuje historii nadprzyrodzonych.
Katolicki okres Wszystkich Świętych nie bez powodu wypada w czasie pogańskich Dziadów.
Jedni wierzą, a drudzy nie… i tak już pozostanie.
Autor: Jacek Szymański.
to wcale nie taka odległa przeszłość , jakieś 20 lat temu sprowadziłam się całkiem blisko Długich Ogrodów i w moim mieszkaniu też działy się rzeczy niewytłumaczalne . Jako ,że mieszkałam wówczas sama nikt mi nie wierzył , ale jakieś 6 lat temu zamieszkali ze mną syn z rodziną i sami się przekonali , widzieli cien przesuwający się po mieszkaniu , zamykane drzwiczki od szafek , ginięcie rzeczy pozostawionej chwilowo na stole . Chyba nas polubili bo nik nie straszył złośliwie . teraz tylko od czasu do czasu się zdarza. Wszystkiego nie opisuję dla ewentualnej identyfikacji