Pan Ludwiczek
///
Nie wiem, czy opowiadałam ci taką historię, że gdy z Panem Ludwiczkiem zadzierzgnęłam taką mocniejszą nitkę i opowiedziałam mu o tym spektaklu, chyba „Pogrzeb Matki”, tośmy sobie tak porozmawiali i zaczął Ludwiczek tu przychodzić do tego domu sąsiedzkiego.
I któregoś razu powiedział mi, że on ma takie marzenie, że bardzo lubi grać na akordeonie. I że miał kiedyś akordeon, tylko ktoś mu ukradł ten akordeon, bo tam widocznie zaprosił nieodpowiednich gości. Mówił, że bardzo lubił grać, i że bardzo mu tego brakuje.
Tak bardzo mnie wzruszyło i urzekło to, co ten Pan powiedział.
Poleciałam do Pana Ludwiczka i mówię, zdaje się w sobotę któregoś razu, parę lat temu się umówiliśmy, że proszę przyjśc o tej i o tej godzinie do tramwaju, czyli do tego unieruchomionego naszego tramwaju na Dolnym Mieście, żeby przyszedł, że będzie akordeon. I przyszedł Pan Ludwiczek, wygalantowany cały, pięknie ostrzyżony włos, czyste dłonie, czysty entourage pod tytułem: sweterek oraz dwie butelki wina. W sensie to wino było markowe, nie takie patykiem pisane, czyli taki był Pan przygotowany. My przyszliśmy w piętnaścioro.
Pan Ludwiczek jak zobaczył, to mało mu łezki nie popłynęły z oczu, tak się wzruszył. Widać było wzruszenie na twarzy, to był starszy Pan, ponad 70 lat. Bardzo się wzruszył. Jak zaczął dotykać tego akordeonu, to tak jakby spróbował zatańczyć z jakąś młodą dziewczyną. To na prawdę było piękne i takie bardzo, ja bym powiedziała, że nawet na pograniczu jakiejś intymności. To było bardzo takie subtelne, on się tak bardzo nie mógł nacieszyć tym spotkaniem, chociaż to nie był jego instrument. I zagrał pan Ludwiczek. Jak mu szło, tak mu szło. To w ogóle nie o to chodziło. Chodziło o tę radość, żeby mu sprawić przyjemność, bo tak naprawdę to nie wiemy, ile pożyjemy, ani ja, ani on, ani żadne z nas, tak jak tu siedzimy.
Najbardziej mnie cieszyło, że mogłam temu Panu sprawić przyjemność. I bardzo mnie to wzrusza. A pewnie! wypiliśmy wino za jego zdrowie. Bardzo mi się też to podobało, że on się tak wyszykował na ten koncert: obciął sobie włosy, a że nie miał u siebie w domu tutaj na Szczyglej, nie miał… W moim mniemaniu nie było tam łazienki, ponieważ on ostatnie lata mieszkał w garażu.
Pierwotnie mieszkał w głównym budynku, patrzę teraz w to miejsce. W związku z tym, że budynek wysiedlono, bo nadaje się już do remontu, to nakazano mu też wyprowadzenie się i on postanowił nie opuszczać tego swojego gniazda, zamieszkał w swoim własnym garażu, zamykając się od środka.
On był zbieraczem, miał tam stado klamotów. Wiecie, jak już taki zbieracz, któremu naprawdę już no na niewielu rzeczach w życiu zależy, jak się tak wyszykuje i pójdzie do fryzjera i nawet ma umytą buzię i ręce, jak on się tak wyszykuje na koncert, to musiało być coś też bardzo ważnego dla niego.
Obserwowaliśmy go potem przez jakiś czas, pan miał na imię Ludwik, ale myśmy tu w naszym gronie z koleżanką mówiły o nim per Ludwiczek. On był cichy, spokojny, bardzo grzeczny. Zawsze się ukłonił, zawsze porozmawiał. Nigdy, przenigdy nie był w żadnych pretensjach, nigdy nie narzekał. Przynajmniej przez te razy, kiedy ja miałam okazje z nim rozmawiać.
To jest ulica Szczygla, szczygiełki tam latały, dlatego jest ulica Szczygla. Był przed chwilą listonosz mogliśmy zapytać o numer posesji. Ale bardzo nietypowy budynek, jak się przyjrzeć mu od góry. A płonął nie raz. Cieszę się, że będzie zrewitalizowany, że nie będzie wyburzony. Bo nie będzie wyburzony.
Częściowo to skrzydło, w którym mieszkał Ludwiczek, ono już nie istnieje, bo to była taka dobudówka z garażami, tak jakby jednopiętrowa dobudówka do takiej kilkupiętrowej kamienicy, takiej w kształcie podkowy.
Może się wprowadzą tam kiedyś jacyś ludzie. Następcy Ludwiczka.
Rozmowa z Danutą Płuzińską-Siemieniuk zarejestrowana 2.12.2019 na Dolnym Mieście w Gdańsku