Porwanie na Dolnym Mieście
Były to lata 50. Miałam 6, może 7 lat, dokładnie tego nie pamiętam. Nie wolno było mi się bawić na ulicy, a jedynie nad „opływem Motławy”. Ponieważ większość dzieci była wtedy w szkole, zmuszona byłam bawić się sama. Zbierałam kwiatki, przyglądałam się wędkarzom jak łowią rybki oraz Pani Kuładze – jak doi krowę. W pewnej chwili stojąc na wale spostrzegłam jakąś parę, która przechadzała się ścieżką na dole przy kanale. W pewnym momencie ten pan zawołał mnie, żebym zeszła na dół. Ja jednak czując jaki dziwny niepokój kiwnęłam mu głową, że nie. Następnie odwróciłam się, żeby pobiec w stronę domu…. on jednak w tym czasie wbiegł na górę, podbiegł do mnie od tyłu, chwycił mnie za rękę i zaciągnął z wału na dół. Wtedy dopiero go rozpoznałam. Byli to właściciele sklepu mięsnego z ul. Łąkowej 13, których często odwiedzałam z Babcią. Trzymając mnie silnie za rękę przeprowadzili mnie przez most w kierunku Olszynki. Pan trzymał mnie tak mocno, że nie byłam w stanie się wyrwać. Mimo iż jego żona cały czas go błagała, żeby mnie puścił – nie docierało to do niego.
W tym czasie dzieci już wracały ze szkoły i przechodziło obok nas wielu ludzi. Na szczęście były wśród nich także koleżanki mojej przybranej siostry, które były jakieś 2-3 lata starsze ode mnie i widząc moja przestraszoną minę, zorientowały się, co się dzieje. Pobiegły natychmiast po moją siostrę i razem z nią wróciły do nas, gdy byliśmy już kawałek za mostem. Krzyczały i błagały: niech pan ją puści… On jednak twierdził, że chce mnie zabrać tylko na spacer… Na szczęście gdy pojawiało się coraz więcej ludzi wracających z pracy, Pani wyrwała mnie z ręki męża, no i tym sposobem udało mi się uciec…. Jaka to była ulga. Biegłam do domu jak szalona nie oglądając się za siebie i nie wychodziłam z niego przez kilka dobrych dni. Aż strach pomyśleć co by się mogło stać, gdyby dzieciaki nie przybiegły w porę i nie udało by się mnie wyrwać z rąk tego porywacza, a może nawet zboczeńca… Jednak Trauma z tego przeżycia pozostała mi na długie lata…
Chodząc później ul. Łąkowa do sklepu, zawsze chodziłam po przeciwnej stronie sklepu mięsnego tego pana, który zawsze stał w oknie…. Bałam się też, gdy jechał samochodem, ponieważ pewnego razu wjechał na chodnik i zajechał mi drogę…. Nie wiem czy chciał mnie tylko nastraszyć… W tych latach byliśmy i tak wychowywani w strachu… mówiło się nam, że Cyganie porywają dzieci, żeby je potem sprzedać.
Od tego czasu minęło 70 lat. Nikt mi wtedy nie pomógł, nie wyjaśnił jak mam sobie z tym poradzić i jak postępować. I tak przechadzając się dziś ul. Łąkową zawsze spoglądam w okna sklepu i wszystkie wspomnienia wracają…
Autorka wspomnień: Róża Kasperska.
Myslę,że ten Pan chyba mial problemy psychiczne.Może nie mieli dzieci ,a może stracili jedyne dziecko , dziewczynke, w czasie wojny a Ty Różyczko przypominalaś jemu córeczkę? Jednak sytuacja, jaką opisujesz byla grożna . Dobrze,że Sabina przybiegla na pomoc !
Jak pan z mięsnego, to może porywał dzieci na mięso, by mieć co sprzedawać.. brr…
Powiem tak ten pan że sklepu mięsnego miał na imię Jórek żona Mariola i faktycznie był jakiś dziwny zawsze jak chodziłam na zakupy z mamą dziwnie mi się przyglądał obleśny rudzielec
czy Sabina to była pani siostra ?
Siostra ale nie rodzona.Po śmierci mojej mamy w 1945r Sabiny rodzina mnie wychowywala..
A czy ktos z panstwa znal / pamieta takie nazwiska jak Trybel, Lesiak, Golondziewska z Łąkowej?
Ja miałam podobna sytuację. Mieszkaliśmy na ul. Kurzej ja bawiłam się z moim bratem kiedy podszedł do mnie mężczyzna wziął mnie za rękę i powiedział że pójdziemy na spacer, a ja z nim poszłam. Na szczęście oj brat narobił tyle hałasu że pan ukradł mu siostrę. Mieszkaliśmy na parterze i mama wybiegł a facet wziol mnie na ręce i zaczął uciekać ale nie mu się udalo. Mamusia go dopadła i szaroala się z nim dosyć długo bo nie chciał mnie puścić. Nie wiem co by było gdyby nie mój brat. Strach pomyśleć.
Witam. Czy ktos ma więcej informacji na ten temat?