Praca, praca… na OHP-ie się opłaca
W budynku przy ulicy Dolnej 4, w którym dziś mieści się Dzienny Dom Seniora Caritas, w latach 80. znajdował się oddział Ochotniczych Hufców Pracy – podmiot westchnień wielu młodych ludzi.
Ja, zaliczająca się wtedy do młodocianego pokolenia, wzdychałam także: ochoczo (nomen omen) i jak się dwukrotnie okazało – skutecznie. W tamtym czasie OHP był przepustką do innego świata. Nieważne, że równie siermiężnego jak nasz, ale obcego i zagranicznego. Ta zagranica, choć bliska, bratnia i socjalistyczna dawała nam szansę na zdobycie nowych przyjaźni, ale co wtedy było równie ważne, wielu nieosiągalnych na sklepowych półkach towarów.
Załatwienie wyjazdu na OHP nie było taką znowu prostą sprawą. Pierwszeństwo mieli rówieśnicy ze szkół zawodowych, niemajętni, ale za to zaangażowani. Aby dołączyć do tej napierającej czeredy, za jedyne własne atuty mając piątki na świadectwie i przemożne chęci, trzeba było użyć atutów nie własnych. Najbardziej wartościowym i decydującym były… (i tu zaskoczenie)… znajomości! Nie pamiętam już jakim rodzinnym torem dotarłam do stacji docelowej, ale udało mi się dwukrotnie wyjść z komendy Ochotniczych Hufców Pracy z poleceniem wyjazdu w ręce.
W tamtym czasie niewiele moich koleżanek pracowało w wakacje. Większość z nich na jakiś czas opuszczała miejsca naszych stałych spotkań, czyli alejki parku na Siennickiej, przyblokowy trzepak czy też odciskany ciężarem naszych ciał piasek na plaży Stogi. Wyjeżdżały z rodzicami „do rodziny”, gdzieś w Polskę – do Poznania, Wrocławia czy w góry. One wracały z pamiątkami z wakacji, a ja z ciężko zarobionymi atrakcyjnymi gadżetami o zagranicznej proweniencji.
Na pierwszy samodzielny, zarobkowy wyjazd komenda OHP skierowała mnie do czechosłowackiego Radotina pod Pragą. Pracowałyśmy w ogromnych szklarniach, zaopatrujących stolicę w warzywa sezonowe: pomidory, ogórki i paprykę. Do dziś pamiętam jak ciężko było pracować w takich ekstremalnych warunkach: w zaduchu, przy ogromnej wilgotności panującej wewnątrz. Młodość ma jednakże to do siebie, że szybko zapomina i ten trud wynagradzałyśmy sobie popołudniowymi eskapadami do Pragi w poszukiwaniu, wypatrywaniu i „zaklepywaniu” przedmiotów naszych pragnień. Z zarobionych wtedy pieniędzy, pamiętam, przywiozłam m.in. trampki, elektroniczny zegarek z melodyjkami i (jakbyśmy dzisiaj powiedzieli) „zarąbisty” pasek z Jablonexu. Ozdoba ta uzupełniała moją imprezową garderobę, wyzwalając zazdrosne spojrzenia obcych dziewczyn i wzmacniając poczucie bycia gwiazdą. Przeżył ze mną i moimi koleżankami , którym go czasem pożyczałam, niejedno szalone disco.
Kolejny wyjazd z OHP-u skierował mnie po raz pierwszy na zachód, zaodrzański, NRD-owski, ale zachód. Dotarliśmy do Quedlinburga i do o wiele lepszych warunków, niż w Radotinie. Tym razem pracowałyśmy na zewnątrz, na polach. Do dziś nie wiem jak i skąd ja, taki nieduży w sumie ludzik, dawałam radę wrzucać widłami na przyczepę ogromne prostopadłościany siana. Z tego wyjazdu przyjechał ze mną opiekacz , mikser i zestaw garnków – tyle pamiętam. Z tego wyjazdu pozostało mi coś jeszcze -historyczny szczegół: podczas II wojny światowej kolegiatę Świętego Serwacego zajął oddział SS Heinricha Himmlera, który uważał siebie za kolejne wcielenie króla Henryka I Ptasznika.
W ramach podsumowania posłużę się Operatem OHP , w którym napisano:
Głównym zadaniem Ochotniczych Hufców Pracy było i jest – organizowanie ochotniczej pracy młodzieży w celu realizacji zadań wychowawczo-społecznych, zwłaszcza w dziedzinie wyżywienia narodu, budownictwa mieszkaniowego, komunikacji…
Uwaga! Teraz będę mówić ja…, bo to ja „tymi ręcami!” realizowałam te zadania.
Wspominała: Katarzyna Gwoździńska
Autor czarno-białej fotografii kamienicy na Dolnej 4: Artur Wołosewicz.
Źródło: Sobiecka L., Kaliszczak M. (ed.), Gdańsk – Dolne Miasto. Dokumentacja historyczno-urbanistyczna, PP Pracownie Konserwacji Zabytków Oddział w Gdańsku Pracownia Dokumentacji Naukowo-Historycznej, Gdańsk 1979.
Pokazane ogłoszenia prasowe pochodzą kolejno z „Dziennika Bałtyckiego” z numerów: 144 z 27 VI 1978 r., str. 2, 153 z 10 VII 1979 r., str. 2, 143 z 30 VI 1980 r., str. 4 oraz „Wieczoru Wybrzeża” z numeru 135 z 19 VI 1980 r., str. 4.
Bez pracy nie ma rogali:Mirek zwany Usmiechem z Zobkowic Sloskich.