Pracowałam w tym kiosku na rogu Elbląskiej i Siennickiej
Pierwsza połowa sierpnia br. niewątpliwie należała w naszym serwisie do tematyki związanej z kioskami na Dolnym Mieście i gazetami w nich kupowanymi. Ale wszystkie do tej pory opublikowane artykuły opisywały te miejsca w różnych częściach naszej dzielnicy i podobne czynności wyłącznie od strony klienta albo dostarczycielek gazet. Jak jednak wyglądało to od strony osoby pracującej w takim kiosku? Tego nie wiedzieliśmy przed napisaniem pierwszych artykułów z tego cyklu. Ale okazało się, że wśród naszych czytelniczek jest osoba, która może nam odpowiedzieć na to pytanie. I zrobiła to podczas spotkania z jednym z Opowiadaczy – Jackiem Górskim. Spotkania, które miało miejsce w sobotę 13 sierpnia 2016 r. na rogu ulicy Elbląskiej i Siennickiej i było efektem nawiązania kontaktu poprzez nasz profil na Facebooku.
Moimi rozmówczyniami były panie – Barbara Kobylarczyk i Jej córka – Ludwika Jóźwiak. Pani Barbara – mieszkająca w czerwonym bloku przy Kościele Matki Boskiej Bolesnej od 17 kwietnia 1946 roku do 2005 roku – pracowała niecałe dwa lata (od 1980 do 1982 roku) właśnie w tym kiosku przy którym się spotkaliśmy. A podjęła tę pracę za namową pani Janeczki u której od lat kupowała m.in. gazety. Pani Janeczki, która proszę sobie wyobrazić, pracowała w tym kiosku od początku jego istnienia. Czyli od mniej więcej 1948 roku. I miała go w ajencji od „Ruchu”. Pani Janeczka przyjechała z Kresów, cały czas przepracowała w tym samym miejscu. A co ciekawe – mieszkała gdzieś w okolicach ulicy Łąkowej (może ktoś z Państwa wie gdzie dokładniej mieszkała?…).
Trzeba pamiętać, że ówczesny kiosk nie przypominał tej współczesnej wersji. Był blaszany, przeraźliwie ciasny i niewymieniany przez prawie 40 lat. „Po wejściu do środka natychmiast trafiało się na papierosy obok gazet, 20 centymetrów w prawo i w lewo i to był cały kiosk. Nie było żadnego zaplecza, żeby nawet można było sobie powiesić płaszcz czy torebkę”. Wszystko było zastawione od podłogi po sufit. Ale najgorsze były warunki pogodowe. „Latem otwierało się drzwi, zabezpieczało je sznurkiem i odsuwało jak najdalej cały towar, aby nikt niepowołany nie włożył ręki do środka i niczego sobie nie wziął. Natomiast zimą (a pamiętajmy, że ostre i surowe zimy w tamtych czasach potrafiły trwać zgodnie z kalendarzem – równo trzy miesiące, a czasami i dłużej – dopisek autora) nie było jak grzać ze względu na pracę w otoczeniu prawie samych łatwopalnych rzeczy. Do tego szczeliny pomiędzy tym metalowym parapetem i okienkiem przez które wpadała mroźne powietrze. Ten nawiew był najbardziej szkodliwy dla zdrowia”.
To były bardzo wyjątkowe czasy. Kryzys, wprowadzenie stanu wojennego, reglamentacja, zamieszki na ulicach. Na półkach stał proszek R albo Cypisek, mydło IXI, woda brzozowa i spirytus salicylowy. Obok nich papierosy Sporty, Klubowe i Radomskie oraz Popularne. Z nimi był największy problem, bo kupowało się je na kartki. Jedna kartka – cztery paczki. A pod koniec miesiąca trzeba było się z tych wyciętych czy wydartych kartek rozliczyć, bo liczba sprzedanych paczek musiała być zgodna z liczbą kartkowych kwadracików. Taki raport składany był do „Ruchu”, który wtedy mieścił się przy Domu Harcerza.
Kiosk otwarty był – to trudne do uwierzenia – od piątej rano do dwudziestej drugiej. Ale z drugiej strony trudno się temu dziwić patrząc na tamten okres. Wystarczy sobie przypomnieć ile zakładów pracy było dookoła. Poranną prasę przywożono już nawet o czwartej i zostawiano pod kioskiem. „Nikt tego nie ruszał, nie zabierał. Po otwarciu kiosku trzeba było zdążyć gazety policzyć, porozkładać i przygotować do sprzedaży. Trochę później przychodziły tygodniki i też niektóre cieszyły się dużą popularnością”. Wcześnie rano klientami byli pracownicy stoczni, portu, rafinerii, Elmoru, Unitry, ZNTK, Elektromontażu albo Hydrosteru, którzy jechali na szóstą do pracy. Potem pojawiali się Ci, którzy przyjeżdżali z innych dzielnic do zakładów mięsnych, do Lodmoru, do zakładów rybnych i do tych najbliżej usytuowanych zakładów produkujących bombki czyli spółdzielni Gedania ulicę obok. Potem pojawiały się uczennice i uczniowie z pobliskich szkół. Oczywiście prawie zawsze zachodzili też mieszkańcy najbliższych ulic. Oraz np. osoby idące zapłacić komorne w ADM-ie na Angielskiej Grobli. A w godzinach popołudniowych klientami stawały się osoby jadące na drugą i trzecią zmianę oraz ci, którzy z pracy wracali do domu. Obie panie pracowały w nim na zmianę. Świątek, piątek i niedzielę.
Ciekawie było z tymi gazetami odkładanymi do teczek. „Z nimi czasami był kłopot, bo nie wystarczało ich dla wszystkich. Składało się zamówienie na konkretną ilość sztuk danej gazety, a dostawało się połowę przydziału albo jeszcze mniej. Ale na szczęście czytelnicy konkretnych gazet i czasopism się między sobą znali. I dochodziło do rotacji poszczególnych tytułów. Kiedy już wszyscy czytelnicy z teczek daną gazetę przeczytali – zdarzało się tak, że trafiała ona do oficjalnej sprzedaży”. Teraz już wiem skąd czasami po kilku dniach nagle pojawiał się w moim kiosku jeden egzemplarz poczytnego tygodnika albo miesięcznika.
To było przesympatyczne spotkanie. Będę je jeszcze długo wspominał. Oby więcej osób udało nam się namówić na wspomnienia o naszej dzielnicy i tak miłą rozmowę. Jesteśmy Opowiadaczami Historii i interesują nas wszystkie historie związane z Dolnym Miastem.
Autorką wszystkich kolorowych zdjęć jest p. Ludwika Jóźwiak. Czarno-białe zdjęcie czołgów pochodzi z agencji BE&W Agencja fotograficzna Sp. z o.o. Mydło IXI pochodzi prosto z łazienki autora artykułu.
Autor artykułu: Jacek Górski.
[mappress mapid=”101″]