Pracownice drukarni z placu Wałowego
Jakiś czas temu, przeglądając stary album, znalazłam zdjęcie moich koleżanek, które pracowały w drukarni na placu Wałowym. Postanowiłam wtedy odnaleźć kontakt do chociażby jednej w nich. Jak się okazało, moje starania nie poszły na marne.
Okazało się, że jedna z nich – Dorota – ma swój Profil na FB. Początkowo ciężko było nam się spotkać, gdyż zawsze coś stawało nam na przeszkodzie. Albo choroba albo jakieś inne zrządzenia losu. Jednakże w końcu doszło do spotkania i Dorota zaczęła wspominać swoja prace we wspomnianej drukarni w latach 1957-1966.
Zdjęcia zostały zrobione w latach 60. podczas przerwy śniadaniowo-papierosowej przez pewnego Pana, który przyjechał do nas na wizytację z Dyrekcji znajdującej się w Gdyni na ul. Mściwoja. Wywołane zdjęcia otrzymałyśmy przy następnej wizycie owego Pana.
Praca w drukarni była dwuzmianowa. Na parterze znajdowały się maszyny drukarskie, na piętrze introligatornia, a od strony południowej rampa i magazyny. Ja pracowałam na parterze. Prace nadzorował maszynista, któremu podlegały trzy maszyny i trzy dziewczyny nazywane potocznie „nakładaczkami”. Określenie to nawiązywało do naszej pracy polegającej na nakładaniu arkuszy papieru do druku. Po naniesieniu druku – gotowe arkusze układałyśmy na stole, skąd zabierane były wózkiem do introligatorni celem dalszej obróbki.
Drukowano tam druki akcydensowe do biur, etykietki itp. Praca nie była ciężka. Trzeba było jedynie pilnować, aby żaden arkusz nie wkręcił się w maszynę. W 1966 roku przeniosłam się do drukarni w budynku Dyrekcji Kolejowej i kontakt z koleżankami się urwał.
Jednocześnie wróciły tez moje wspomnienia, kiedy to w latach 50. ciekawiła mnie praca w drukarni. Chodziłam tam wtedy często i czekałam na odpowiedni sygnał od koleżanek. Ponieważ wejście do budynku nie było możliwe, udawało nam się jedynie umawiać w ten sposób, że jak nie było akurat maszynisty, to one otwierały okno i mogłam wówczas zobaczyć jak pracują i chwilę pogadać. Nie mogły całkiem odejść od maszyn, bo papier mógłby się wkręcić i zablokować maszynę. Poza tym okna były zakratowane i dosyć wysoko (dobrze, że miałam wcześniejsze doświadczenie z podglądania kąpiących się żołnierzy w Łaźni Miejskiej). Podkładałam więc tradycyjnie kilka cegieł i trzymając się krat zaglądałam do koleżanek…. Długo stać się tak nie dało, ale za to zaspokoić ciekawość już tak… No i tym razem, podobnie jak w przypadku Łaźni, działo się to jedynie za namową koleżanek, bo przecież ja grzeczna dziewczynka – sama bym na to nigdy nie wpadła 8^)
Szkoda, że budynek stoi dziś pusty i niszczeje…
Wspominała Róża Kasperska.