Różne losy portretów żołnierzy z Dolnego Miasta
Zrobiono je wszystkie w atelier Fritza Krausego na Weidengasse (Łąkowej) 4. Każdy z nich ma mniej więcej 110 lat. Czasami jest trochę starszy, czasami trochę młodszy. Nie wiemy co się z nimi działo przez te lata. Czy cały czas były w jednych i tych samych rękach czy też krążyły z domu do domu, z ulicy na ulicę, z miasta do miasta, z państwa do państwa, a może nawet i z kontynentu na kontynent. Ale najważniejsze jest to, że każdy dotrwał do 2022 roku. Chociaż w różnym stanie – o czym za chwilę się naocznie przekonamy.
Zaczniemy od pięknie zachowanego kolorowanego portretu żołnierza o który ktoś bardzo, bardzo zadbał. Aby portret się nie zniszczył – oprawił go w drewnianą ramkę z przywieszką od spodu, co pozwalało powiesić portret na ścianie. Dzięki dodatkowemu zabezpieczeniu w postaci szklanej szybki od frontu – zdjęcie wygląda jakby było zrobione wczoraj. Barwy są cały czas żywe i ostre, kontury bardzo wyraźne, a drobne szczegóły (np. umundurowania żołnierza, lawety armaty czy tarczy bogini wojny) widoczne nawet z pewnej odległości.
Ale tak zabezpieczone portrety należą do rzadkości. Na drugim biegunie jest ten mocno zniszczony, pogięty, poplamiony i porysowany portret kolejnego żołnierza. Wiele musiał przejść. Ktoś kiedyś próbował go chyba złożyć na pół. Ktoś – być może niechcący – zalał je kawą albo herbatą. Z jakiejś przyczyny w prawym dolnym rogu wierzchnia warstwa tekturki (ta z nazwą ulicy) została zdarta. Do tego dochodzi sporo mniejszych lub większych przetarć i uszkodzeń na całej powierzchni fotografii. Papier wiele ucierpiał, ale pomimo tych niedoskonałości portret ma swoją wartość.
Co było przyczyną przycięcia kolejnych zdjęć od góry po łuku albo od dołu w poziomie – trudno to powiedzieć. Z własnego doświadczenia wiem, że takich operacji bardzo często dokonują dzieci, które z nożyczkami w ręku „upiększają” na swój sposób zdjęcia do których mają dostęp. Ale czy tak właśnie było w tych przypadkach. Same zdjęcia zachowały się w dobrej jakości, ale za sprawą tych przycięć ich wysokość nie jest taka sama jak dwóch wcześniej omawianych. I przez to lekko odstają od tych pełnowymiarowych fotografii.
Na koniec został bardzo drastyczny przykład. Ale i takie zdjęcia docierają do Opowiadaczy. Gdyby nie tylna strona tekturki z nazwiskiem fotografa i dokładnym adresem, zidentyfikowanie zakładu fotograficznego w którym zrobiono to zdjęcie byłoby niemożliwe. Czyjaś ręka nieudolnie przycięła zdjęcie od dołu, pozbawiając je charakterystycznego podpisu – wizytówki fotografa. Do tego od góry odcięła oba rogi tworząc coś na kształt trzech ścianek trapezu. Czy Państwu ten kształt czegoś nie przypomina?… Może wyobraźnia poszybowała w tym przypadku zbyt daleko, ale jej oczami widzę dziecko, które z zapałem przycina zdjęcie, sapiąc przy każdym nadciętym fragmencie grubek tekturki i nadając kartonikowi taki właśnie ostateczny kształt, aby oznajmić następnie wszystkim głośno:
Tatuś jest już w domu
Dbajcie o swoje rodzinne zdjęcia. Trzymajcie je z dala od kawy i nożyczek. A jeżeli możecie – oprawcie przynajmniej te najbardziej wartościowe i cieszcie się nimi, kiedy będą wisieć na ścianie w Waszym domu.
Autor tekstu – Jacek Górski.
Wszystkie zaprezentowane zdjęcia pochodzą z kolekcji Opowiadaczy Historii.
P.S. Po opublikowaniu tego tekstu p. Kuba – nasz czytelnik podał najprostszą przyczynę przycinania takich zdjęć, jak te z artykułu.
„Przycięcia” to amatorskie dopasowania do ramek, które występowały w setkach wzorów często niepasujących do popularnych formatów fotografii CDV i CDC . Wtedy nikt też nie przykładał szczególnej wagi do estetyki przycięcia, bo to było zasłonięte przez dodatkowe passe-partout i tekturkę na rewersie.