Smaki dzieciństwa na Dolnym Mieście i w jego okolicach
Smaki dzieciństwa były najróżniejsze. Przypominam sobie kilka z nich i od razu dzień jest piękniejszy.
Pierwszy smak, to malutkie cukierki – Perełki. Opakowane w bardzo spłaszczony walec z plastiku, z charakterystycznym otworkiem. Aby cukierka wyłuskać z pudełka, należało niejako przekręcić spód od wieczka tegoż spłaszczonego walca, a gdy otworki z obu części natrafiły na siebie, to wyskakiwała tam mała kuleczka. Smak był wyborny: kakaowy lub jarzębinowy /?/, owocowy. Mistrzostwem świata było: zjeść cukierka i mieć cukierka. Otwierało się wieczko, oczom ukazywało się mnogość perełek, po czym dwoma ruchami języka przelatywało się po cukierkach, czując ten cudowny smak, po czym… zamykało się pudełko, bez zajadania perełek! Tak, wiem, powiecie, że to jakby niehigieniczne. Ale kto to dawniej słyszał o jakiejś higieniczności!? A że po tym zabiegu kuleczki w pudełku były sklejone śliną? No to co. Można było wstrząsnąć pudełkiem i znów były gotowe by wyskoczyć przez otwór. No a już na pewno, nie było chętnych do podjadania takich cukierków, bo od razu się mówiło
już lizane!
Cukierki te kupowała mi babcia w sklepie spożywczym, przy ul. Seredyńskiego w Gdańsku, gdyż mieszkała tuż za rogiem.
W najbliższej okolicy było wówczas bardzo dużo dzieciaków. Z kasą było krucho. A takie cukierki jak wspomniane Perełki też niezbyt często można było zakupić w sklepie. Ale dzieciaki miały wiele pomysłów jak osłodzić sobie czas dzieciństwa.
Otóż w parku św. Barbary rosła jasnota biała, czyli popularna biała pokrzywa. Wszystkie dzieciaki wiedziały, że ta pokrzywa nie parzy, ale jest wręcz magiczna, bo daje słodkości. Należało chwycić jednym szczypnięciem kilka białych kwiatów jasnoty i od spodu wysysać nektar. W parku rosło tego mnóstwo, więc mieliśmy zajęcie na jakiś czas.
Innym pożywieniem na świeżym powietrzu były bułeczki i chlebki. Ktoś z czytelników zapewne podpowie, jak się nazywa to ziele. Te malutkie bułeczki dostarczała roślinka rosnącą wszędzie. A my jako dzieciaki zrywaliśmy to i jedliśmy namiętnie. Niestety roślinki szybko rosły i wystarczył dzień lub dwa i z bułeczek robił się chlebek. Mniej popularny wśród podwórkowych konsumentów. Ta roślina ma takie liliowo-fioletowe kwiatki, jakby malwa, ale płożące po ziemi. No nie pamiętam nazwy.
Ostatnim smakiem podwórkowym były serduszka. Również bardzo popularna roślinka, ale w smaku jakby do niczego nie podobna ;P
A dlatego, że bawiliśmy się nieustająco w „dom” lub w sklep, to każdy posiłek w tymże, był cenny.
A po powrocie od babci, w sezonie grzewczym piekliśmy w piecu jabłka. Wrzucało się kilka renet, na rozżarzone węgle, by za chwilę, pogrzebaczem wyciągnąć takie upieczone pyszności.
Dziś już nie jem trzech pierwszych, wymienionych smakołyków , ale jabłek sobie nie odmawiam. Kupuję na rynku, wydrążę o u góry otwór, wkładam kostkę czekolady, zawijam w sreberko i piekę w piekarniku. A gdy przymknę oczy, to ponownie jestem w moim domu rodzinnym na Łąkowej i raczę się pieczonym w piecu jabłkiem.
Smaki z dzieciństwa wspominała swoje pieczone jabłka pokazała nam: Danuta Płuzińska-Siemieniuk
Zdjęcie Bożego chlebka pochodzi z profilu Retro na FB. Zdjęcie cukierków pochodzi z profilu Wspominamy PRL na FB.