Stara kitownia
Bardzo lubię to zdjęcie. Ma taki typowy „dawnych wspomnień czar”. Jest mocno sfatygowane, a na nim widać moją Mamę w szlafroku i małego Tadzia w piżamie, pozujących na tle starej, nieczynnej kitowni. Skąd wiem, że to kitownia? Bo mój Ojciec także dorastał przed wojną przy tym samym podwórku zwanym wówczas nie „ulicą Reduta Dzik”, a Bastion Kaninchen (Bastion Królik). Tyle, że po innym numerem domu…
Współcześni młodzi ludzie zapewne nie kojarzą sobie zbyt intensywnie nazwy „kitownia” czy „kit” poza „wciskaniem komuś kitu”. Bo nie pamiętają czasów gdy szklarz wstawiał w okno nową szybę, stabilizował ją kilkoma wbijanymi wokół gwoździkami, a potem oblepiał uszczelniając szparę kitem właśnie.
Ta stara kitownia za naszym ogrodem była przed wojną wytwórnią i kitu, i farb.
Któregoś Lanego Poniedziałku, który przyszedł z ciepłą, kwietniową Wielkanocą lat 50-tych ubiegłego stulecia, biegliśmy z bratem, jeszcze w piżamach, przez ogród za naszym Ojcem, żeby Go oblać wodą. Koło kitowni stała porzucona duża puszka po farbie, napełniona częściowo deszczówką o wyjątkowo podejrzanym kolorze. Ojciec chwycił tę puszkę bez namysłu. Kiedy to zobaczyliśmy, pobiliśmy prawdopodobnie z bratem wszystkie rekordy szybkości pędząc z powrotem do domu… Ale nie ma się co dziwić. Zobaczcie na drugim zdjęciu jak byliśmy wtedy wystrojeni – Tadzio i Irusia z ojcem Jerzym. Mamy całą serię zdjęć z tego jednego dnia. Odbywała się wtedy jakaś uroczystość rodzinna z przyjezdnymi gośćmi. I musieliśmy wówczas wyglądać przez cały czas elegancko.
Irena Czinczołł-Włudyka
Warto też przeczytać:
Reduta Dzik – też tam mieszkałam (część I)
Reduta Dzik – też tam mieszkałam (część II)
Mój dziadek,po wojnie był jednym z czterech współwłaścicieli tej kitowni☺