Trwała ondulacja – czy ktoś jeszcze pamięta?
Wiecie jak to jest… Kiedy człowiek jest u progu dorosłości, to koniecznie chce być jeszcze bardziej dorosły. Szczególnie nastolatki, od zawsze stosowały różne metody. Jedną z tych metod dla dziewczyn, było zrobienie sobie trwałej ondulacji. Czyli loki jak u babci…
Zamknięcie zakładu fryzjerskiego, położonego przy ul. Łąkowej 8, zasmuciło mnie. Przez prawie czterdzieści lat mieszkałam w budynku obok. Pamiętam pana Sowę, niewysokiego, spokojnego fryzjera. Uprzejmego i życzliwego dla wszystkich. Ten pan pracował na męskim, zaś małżonka jego – na damskim. Zakład był wąski i długi, ciągnął się od wejścia z ulicy, do okien na podwórko, zwykle ciemne i smutne.
Pamiętam silny zapach amoniaku w tym zakładzie. Szczególnie było go czuć w części damskiej. Amoniak lub jakaś jego pochodna. A może po prostu ten zapach tak mi się kojarzył. Był składnikiem płynu do trwałej ondulacji. W dziale damskim taką trwałą robiły przede wszystkim dojrzałe panie. Robiła sobie moja babcia. Robiła moja mama. I ja też.
Kiedy już osiągnęłam wiek dorosłości, czyli skończyłam lat 15-cie /sic/, gdy wakacji nadszedł czas, postanowiłam też zrobić sobie taką trwałą ondulację. Ta fryzura polegała na nakręceniu drobnych wałeczków na włosach, a następnie pomoczeniu włosów z wałkami tym magicznym, a jakże śmierdzącym płynem. Potem siedziało się w folii i ręczniku na głowie, wsłuchując się intensywnie we wszystkie wiadomości, które przynosiły klientki zakładu. Oj, a to już było prawdziwe – dorosłe życie! Podczas takiej wizyty, miał miejsce istny wysyp niusów, czyli plotek z dzielni, kościoła, przychodni i szpitala. Człowiek siedział i doroślał ;P
No, żeby nie było. To same klientki, w czasach, gdy nie było internetów, a w tv były tylko dwa programy, przychodziły i opowiadały arcyciekawe historie. Swoją drogą, taka fryzjerka, to trochę jak psycholog, cierpliwie słucha i kiwa głową 🙂
Moda lat osiemdziesiątych sprawiała, że dużo pań decydowało się na ten rodzaj utrwalenia fryzury. Obecnie, chyba już mało kto tak się nosi.
W tym zakładzie fryzjerskim było bardzo dużo stałych klientek. Pewnie większość pań z naszej dzielnicy. Szkoda, że zakład się zamknął, no ale taka też może być kolej rzeczy.
Autorka wspomnień – Danuta Płuzińska-Siemieniuk.
P.S. I wiadomość z ostatniej chwili. Zakład fryzjerski faktycznie zamknął się na Łąkowej. Ale przeniósł się na Królikarnię i tam nadal działa. To kiedy umawiamy się na trwałą ondulację?…