Tureckie wspomnienia o Dolnym Mieście
Pewna Opowiadaczka i Opowiadacz tworzą nierozerwalny duet. Duet Danki i Jacka który jest już od wielu lat w tej podróży „którą ludzie prozaicznie życiem zwą”. A jak to w życiu bywa – jest czas na pracę i czas na odpoczynek. Traf chciał, że akurat w połowie września Danka i Jacek wybrali się na urlop do Turcji. A dokładniej gdzieś pomiędzy Yalikavak i Göltürkbükü (a może to był Gündogan…). Pogoda im dopisywała. Można było odpocząć, podziwiać okolicę, nacieszyć wzrok lokalną fauną i florą, poznać nowych znajomych. Gdzieś tak w trzecim dniu pobytu nasz duet poznaje pewną parę miłych Polaków, pochodzących z okolic centralnej Polski, również na urlopie. Rozmowa toczy się miło, sypią się dowcipy, dobry nastrój kwitnie, przyjazna atmosfera trwa w najlepsze.
Nasz Opowiadacz zapytany przez przedmówcę skąd pochodzi, uprzejmie odpowiada, że z Gdańska. Na co przedmówca (ten z centralnej Polski), odpowiada : aaa z Gdańska!?
I w tym miejscu zaczyna się najciekawsze.
– Byłem kiedyś w szkole wojskowej, w Gdańsku – rozwija swoją wypowiedź. Jednostkę – wojskowe liceum muzyczne mieliśmy na ul. Łąkowej. Oj, to fajne czasy były. Uczyłem się gry na saksofonie.
Jak byście Państwo zareagowali na takie wspomnienie w odległości prawie 3 tysięcy kilometrów od Dolnego Miasta?
Opowiadacz bez jakiejkolwiek oznaki zdziwienia spytał – No i jak to, tak po dobroci pojechał Pan jako młodzieniec uczyć się do szkoły daleko od domu?
Przedmówca: Tak. Dla mnie to była norma. Ciągle obracałem się gdzieś wśród wojska i wśród instrumentów. Moja babcia była opiekunem amfiteatru w Kołobrzegu. Współpracowała przy obsłudze wszystkich festiwali kołobrzeskich, a jak wiadomo Kołobrzeg latem w dawnych czasach wypełniony był muzyką i lśnił galowymi żołnierskimi mundurami. Przebywałem w dzieciństwie na wakacjach właśnie w Kołobrzegu i najczęściej właśnie w takim miejscu jak amfiteatr. Muzyka zatem weszła mi w krew, mundur również.
– Nie ma się co dziwić.
– No, ale w jednostce były jeszcze inne przyjemności.
– Jakie?
– Chodziliśmy co sobotę do łaźni, aby zażyć kąpieli. W sobotę wieczorem (ale nie co tydzień) odbywały się u nas dyskoteki, więc warto było się odświeżyć. Odwiedzały nas całe szkoły. Z tego co pamiętam przychodziły dziewczyny z odzieżówki i ze szkoły pielęgniarek, gdzieś tam koło szpitala na Łąkowej. Tańczyliśmy ile sił, a miłym zakończeniem każdej „zabawy”, były umawianki na randki. Bywały dni, ze umawiałem się z jedną dziewczyną pod fontanną Neptuna na godz. 14, z kolejną na 16 i z następną na 18. To były czasy – tu przedmówca puszcza oko 😉 Do tej szkoły uczęszczałem w latach 1982-1986.
Opowiadaczka sama zaczyna wspominać jak to mieszkając przy ulicy Łąkowej 7 (niedaleko koszar) przez wiele lat słuchała pod wieczór, kiedy okna były szeroko otwarte, jak żołnierze z pobliskich koszar grali na instrumentach, zapewne trenując. Przedmówca potwierdza, że takie właśnie były zasady. Trenowali w oknach wychodzących na stronę tramwaju /dziś wiedzie tu szybka trasa WZ/. W tym momencie Opowiadaczka przytacza opowieść o tańczących na dachu komórek na węgiel – dziewczętach. Przedmówca uśmiecha się szeroko i z rozrzewnieniem wzdycha – tak było!
Wspólnie ustalono jeszcze jeden zbieg okoliczności. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że kiedy jako ok 15- albo 16-letnia dziewczyna, młoda Opowiadaczka wychodziła w sobotę z koleżankami z pomieszczenia sauny we wspomnianej Łaźni, to ten właśnie przedmówca brał prysznic w sali wypełnionej po brzegi kompanią nagich żołnierzy z Wojskowego Liceum Muzycznego. Nie było innej drogi dla wychodzących z sauny, jak tylko ta, gdzie widok był skrajnie zaskakujący dla obu stron.
Było bardzo miło posłuchać tej historii. Widać też było, że Panu Wojtkowi sprawił przyjemność powrót do tamtej dekady i podzielenie się swoimi wspomnieniami z Dolnego Miasta.
Dziś, kiedy oprowadzam spacery w okolicy koszar, to wspominam o graniu w oknach i o tańcach pod nimi. W pobliżu Łaźni wspominam tę naga scenę, której byłam mimowolnym świadkiem i rumieniłam się jak burak. Teraz dojdzie mi jeszcze jedna z życia wzięta opowieść. Wysłuchana podczas urlopu, kilka tysięcy kilometrów od Dolnego Miasta w Gdańsku. Bo ta historia wydarzyła się naprawdę. I to ja jestem tą wspomnianą Opowiadaczką.
Oboje słuchaliśmy Pana Wojtka z uwaga i przyjemnością, a cała nasza grupa nie mogła wyjść z podziwu jaki świat jest mały i że góra z górą może nie – ale człowiek z człowiekiem – zawsze się zejdzie.
Kolorowe zdjęcia z Turcji są autorstwa Jacka Siemieniuka. Pierwsze czarno-białe zrobione w 1974 r. pochodzi z albumu Pani Jolanty J. Drugie zostało zrobione w 1981 r., a jego autorem jest Eugeniusz Kozłowski.
Autorka artykułu: Danuta Płuzińska.
P.S. Pan Wojciech /przedmówca/ nadal jest związany z wojskiem. Gra w orkiestrze reprezentacyjnej PR.
[mappress mapid=”54″]