Uwaga! Budynek grozi zawaleniem

Bardzo często kiedy przechodzę przez moje podwórko i spoglądam na przybudówkę domu Łąkowa 30, staje mi przed oczami obraz starszej  niskiej pani, która przez wiele lat wyglądała latem przez okno na parterze i obserwowała życie z tyłu domu. Nie działo się tam zbyt wiele. Ale nasza brama była wówczas otwarta i dostępna z obu stron, więc wiele osób przechodziło przez nią do środkowej spółdzielni albo do przychodni na Jaskółczej. Pani kładła poduszkę na parapecie i śledziła od rana do wieczora wszystko i wszystkich.

Przed wojną być może mieszkała w tej przybudowce służba. Albo rodziny, które nie stać było na mieszkania od frontu. Dom miał ubikację na klatce schodowej. Na parterze były chyba dwa pokoje (albo jeden duży) plus kuchnia, na pierwszym piętrze przez kuchnię wchodziło się  do jednego pokoju, a przez ten pokój do drugiego.

Nazwiska pierwszych mieszkańców powojennych z pierwszego piętra nie pamiętałem, a niestety nie mam się już kogo z mojej rodziny spytać. Ale pomogła mi moja sąsiadka. To była rodzina Boruckich. Z dawnych wspomnień gdzieś tam mi się kołacze, że mieszkała w tym domu rodzina, której córka była mniej więcej w wieku mojej mamy (rocznik 1941), bo razem odrabiały lekcje i się uczyły. Mniej więcej na początku lat 80. (a może to był koniec lat 70.) cała familia wyemigrowała do Brazylii. A na ich miejsce sprowadziła się rodzina o nazwisku Knie. Bawiłem się na podwórku z Marcinem i Moniką, którzy tam wtedy mieszkali. Mały Marcin śmigał po podwórku takim żółtym gokartem na pedały. Potem i on i siostra przesiedli się na rowery. Czasami rozmawialiśmy ze sobą na migi na linii moje okno (III piętro) – ich okno (I piętro). Kiedy na Łąkowej 30 w kamienicy zwolniło się jedno z mieszkań na parterze (to po Dance Elwart) – państwo Knie przeprowadzili się tam właśnie, a ich miejsce zajęła rodzina Wilkowskich. Rodzina wg identycznego schematu 2+2. Dziewczyna była starsza od nas (może nawet prawie już dorosła), więc nie wychodziła na podwórko. Chłopak natomiast od czasu do czasu przyłączał się do naszych gier i zabaw. Kiedy i oni się wyprowadzili – sprowadzili się na ich miejsce Cyganie (koniec lat 80). A ostatnimi lokatorami – być może na dziko – była kolejna para z dwójką nieletnich dzieci.

Historia mieszkania na parterze jest zdecydowanie prostsza. Od drugiej połowy lat 40. mieszkała w nim jedna i ta sama rodzina Gudaszewskich. Pan Jan Gudaszewski z tego co wiem – pracował  w porcie. A Pani Kazimiera Gudaszewska (to ta sama Pani, którą wspominam na początku tego tekstu) chyba nigdy nie pracowała. Opiekowała się dziećmi, których była piątka, a może nawet i szóstka. Policzmy – Janka, Tereska, Mietek, Tadek, Halina (to już mamy pięć imion). A być może kogoś jeszcze nie wymieniłem. Mietek zginął w wypadku samochodowym w 1960 roku – w okolicach Stągwi Mlecznych. Moja babcia wspominała taką scenkę zaobserwowaną z okna. Mały Tadek (kolega moje wujka) na podwórku chwali się kolegom „Dzieciaty – chodźta – pokażę Wam jak nasz Mietet leżał” i w czystym i wyprasowanym garniturku kupionym specjalnie na pogrzeb brata wchodzi na wóz konny, który akurat stał obok pobliskiej szopy i kładzie się na jego dnie. Pech chciał, że wóz ten przywiózł akurat węgiel, więc Tadek wstał z wozu caluteńki obsypany węglowym pyłem i miałem.
Przed domkiem był mały placyk ogrodzony drewnianym płotem z ogródkiem. Jak wpadała nam tam piłka albo lotka, prosiliśmy panią Gudaszewską o pozwolenie na wejście na teren ogródka. W tamtym czasie było więcej takich ogródków na naszym podwórku.

Jedna z córek Pani Gudaszewskiej mieszkała, a może cały czas mieszka – na Przeróbce. A Jej dzieci czyli wnuczka i wnuk Pani Gudaszewskiej chodziły ze mną do szkoły na Przeróbce. Z  tego co pamiętam – Jej syn Artur albo Arek jeździł potem na taksówce, a córka Aśka pracowała przez jakiś czas u jubilera na Długiej.

Druga córka w połowie lat 80. przez kilka lat ponownie mieszkała z mamą. A wraz z nią zamieszkał Jej syn Krzysiek Czerski – mój dobry kumpel z podwórka. To od niego dostaliśmy pewnego dnia flagi wycinane z atlasu dla klasy V, które ozdabiały nasze kapsle podczas Wyścigów Pokoju. Ale były też zabawy w strzelanego, w dołek, w ceglankę. Pamiętam, że Krzysiek zbił kiedyś dla mnie taki karabin z listewek. To było coś w porównaniu do plastikowych pistoletów kupowanych w kiosku albo w sklepie z zabawkami.

Na koniec zostawiłem sobie Tadka. Tadek mieszkał do końca w tej oficynie na Łąkowej 30.  W ostatnich latach mieszkał wraz z mamą, która owdowiała chyba jeszcze w latach 70. Być może z powodu swojego specyficznego chodu – mówiono na niego „Kaczor”. Chociaż pod koniec życia niestety chodził już o kulach. Kiedy kilkanaście lat temu wybuchł pożar w tej przybudówce – jeden z sąsiadów wyniósł Kaczora na rękach i ocalił mu życie.

Pani Gudaszewska zmarła  w 1993 roku, Kaczor kilka lat później. Cały ten budynek od strony podwórka od wielu lat stoi już pusty i niszczeje. Ostatnie jego wykorzystanie nastąpiło wtedy, kiedy mieszkańcy kamienicy Łąkowa 30 odnawiali fasadę. Fachowcy trzymali w oficynie materiały budowlane i mieli kącik śniadaniowy.

Dach jest dziurawy i przecieka. Mury pękają. Tynk się sypie. Okna zabite są zardzewiałą blachą albo dyktą. Drzwi wejściowe zamknięte na kłódkę. W piwnicy nocują koty. Ale z ludzi to chyba już nikt nigdy w tym domu nie zamieszka. Kilka dni temu budynek ten został otoczony plastikową taśmą, a na ścianach pojawiły się tabliczki z napisem „UWAGA! Budynek grozi zawaleniem”.

Autor wspomnień: Jacek Górski.

Autorka zdjęć: Elżbieta Woroniecka.

Specjalne podziękowania za sąsiadki mieszkającej na ulicy Łąkowej 30 za pomoc w ustaleniu kilku szczegółów z przeszłości.

[mappress mapid=”132″]

Możesz również polubić…

3 komentarze

  1. Tomasz pisze:

    Powiem tyle – Boskie wspomnienia. I po charakterze narracji od razu wiedziałem, że to Jacek (co sprawdziłem po przeczytaniu w nagłówku artykułu)

  2. Karolina pisze:

    W Latach 90 mieszkała tam rodzina o nazwisku Kłak. 2 + 3 . Dostali oni to mieszkanie od państwa. Mogli w Nim zamieszkać o tak. Jeden syn wprowadził się do Anglii , córka wtedy też wyjechała za lepszym życiem do Anglii zaś ostatni syn wyprowadził się z rodzicami do Brzeźna dając im przy tym szanse bo była to rodzina lubiąca alkohol. Nie chciał zostawiać rodziców z problemami.

  3. Jacek Górski pisze:

    Pani Karolino – bardzo dziękuję za uzupełnienie. Ma Pani może kontakt z kimś ze wspomnianej rodziny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *