Wakacyjna nauka języka niemieckiego
Wakacje wspominam miło u państwa Anastazji i Henryka z ulicy Reduta Wyskok, którzy po wojnie przybyli razem z dziećmi na Dolne Miasto. Mieli krowę, która okolicznym mieszkańcom przynosiła dużo pożytku. Dzięki niej przeżyło niejedno dziecko. Także moja przyrodnia siostra Sabina, która przechorowała gruźlicę. Nieraz nawet lekarze z pobliskiego szpitala przychodzili po mleko dla swoich pacjentów. Mimo to były skargi mieszkańców, że krowa w mieście pasie się na łące i straszy dzieci.
Sabina chodziła w tym czasie z ich córką do szkoły i dlatego ja również się z nią zaprzyjaźniłam. Sabina zabierała mnie do nich i tak spędzałyśmy całe wakacje. Warunki były wspaniałe. Do zabawy było podwórko, ogródek i wanna na deszczówkę. W upalne dni mogłyśmy się w niej popluskać. Pewnego dnia Czesia wpadła na pomysł, aby brzeg wanny posmarować mydłem. I miałyśmy po tym brzegu dookoła wanny chodzić tak długo, aż któraś z nas wpadnie do środka. Nikt nie myślał o tym, jak mogłoby się to dla nas skończyć.
Mama Czesi cieszyła się, że tak świetnie się bawimy i przynosiła nam świeże lub zsiadłe mleko, które trzymała w dużych kamiennych garnkach. Mleko było pełnotłuste. Na wierzchu była śmietana. Tak gęste, że można było ją nożem kroić. Ach, ten smak czuję do dnia dzisiejszego.
Pewnego dnia poszłam sama bez Sabiny do Czesi. I jej mama usłyszała, że mówię w języku niemieckim. Zapytała mnie, czy mogę nauczyć Czesię niemieckiego? Miałam 6 może 7 lat. Zamiast nauczyć ja podstawowych słówek, nauczyłam Czesię sprośnego wierszyka. Mama Czesi była bardzo zadowolona z nauki. Jako nagrodę otrzymałam dużą kankę zsiadłego mleka. Cała szczęśliwa poszłam zanieść do babci zarobione mleko i oczywiście musiałam opowiedzieć, za co dostałam tyle mleka. Widząc babci minę byłam przerażona, że będę musiała odnieść mleko i przeprosić. Na szczęście upiekło mi się i skończyło się na ustnym upomnieniu. Więcej nie udzielałam już jednak lekcji języka niemieckiego…
Wspominała Róża Kasperska, która udostępniła też swoje zdjęcie z kokardą we włosach.
Zdjęcie z krową z 1950 roku ze zbiorów Marii Gizy-Łopatyńskiej.
Róża ja też wspominam do dziś mleko od Pani Kulagi . Nie ma już takiego mleka …
Ten smak chciałabym poczuć raz jeszcze…
Smak prawdziwego mleka.
Nie było mi dane napić się mleka od krówki, bo już jej nie poznałam,ale wiem, że była żywicielką rodziny, przyjechała pociągiem z całą rodziną.Przychodził po mleko m.in dr Gardzielewicz i inni.Trawę dostawała najlepszej jakości koszonej na Bonzaku, bo nie mogła paść się nad kanałem;(, chodziła tylko na spacery;)