Kiedy pisaliście Państwo o
kioskach na Dolnym Mieście i
okolicach, to aż mi się miło zrobiło na sercu. Powodów jest kilka. Nie wiem od którego zacząć, bo każdy wątek jest dla mnie ważny.
W roku 1980 moja mama podjęła pracę w drukarni, przy Targu Drzewnym. Prawie codziennie, po szkole jechałam do mamy do pracy, aby móc tam poczekać na nią, a w międzyczasie przeczytać Wieczór Wybrzeża. Mając lat 10-11 czytałam od dechy do dechy tę popołudniówkę, ale miałam w niej swoje ulubione działy i rubryki, a dopiero na końcu czytałam ” jak leci’ oraz nekrologi. /Dziecko – nekrologi?!/. Gazeta była ciepła i pachniała farbą drukarską, a wokół unosił się wyjątkowo mocny zapach tej farby. Do tego na podłogach wszędzie leżały drobne elementy, literki, które służyły do druku. Do uszu dochodził dźwięk przedwojennej, potężnej maszyny drukarskiej.
Mama pracowała wraz z dwiema paniami przy „nadzielaniu” Wieczoru Wybrzeża na poszczególne kioski w całym Trójmieście. Było tego straszliwie dużo, a wszystkie panie uwijały się jak mróweczki. Prędko i zwinnie pakowały w paczki po kilkaset egzemplarzy cieplutkiego Wieczoru, aby ten mógł trafić pod adres kiosku naklejony na wierzchu paczki. Na samym końcu pracy był nadział na „rejony”. Na taki wskazany rejon rozwożono żukiem lub nysą te spakowane gazety. W samochodzie był kierowca i konwojent. Konwojenci często prosili moją mamę, aby ich zastąpiła. Oni pracowali tylko nocami i na te dwie godziny w ciągu dnia, kiedy to odbywała się dystrybucja po kioskach – po prostu musieli się dodatkowo mobilizować i po nieprzespanej nocy, jeszcze dotrwać do tej 14-15-tej. Dla mamy to była okazja do dodatkowej pracy i płacy.
Kiedy mama przejmowała chwilowe obowiązki konwojenta, to i ja wsiadałam na pakę żuka lub nyski i jechałam razem z gazetami, aby pod każdym kioskiem, podać mamie odpowiednią ilość gazet, która wytyczona była przez jakieś odgórne władze. Gazeta była układana naprzemiennie po 50 i można było łatwo i szybko podać właściwą ilość, do wybranego kiosku.
Pamiętam, że „nasz”
kiosk na rogu Dolnej i Łąkowej otrzymywał 450 sztuk Wieczoru i to już było najwięcej z całego rejonu. Pamiętam również te długie kolejki, gdy ludzie spragnieni wiadomości potrafili i dwie godziny stać pod kioskiem i tworzyć kolejkę po gazetę. Pamiętam też ulgę, radość i energię jaka wstępowała w oczekujących, gdy nadjeżdżaliśmy żukiem pod kiosk. Z daleka było słychać: o, jadą już, jadą! Wieczór był lubianą popołudniówką w owym czasie, czyli do około połowy lat 80-tych.
Miałam jeszcze jedną przygodę gazetową. Otóż gdy wybuchły strajki, nic nie jeździło i wiele kiosków było zamkniętych. Wtedy kierownik czy może brygadzista w drukarni kazał paniom wyjść przed drukarnię, wystawić stolik i sprzedawać wydrukowane gazety. Mama pożyczyła mi wtedy 50 gazet. A ja, podobnie jak kilka innych osób, poszłam je sprzedać z tzw. „ręki”, z zyskiem oczywiście 😉 Byłam wtedy bardzo bogata!
Do dziś na Dolnym Mieście, a konkretnie na ul. Królikarnia mieszka pani, która pracowała z moją mamą, a na ul. Sempołowskiej – pani, która w latach 80-tych prowadziła „nasz” kiosk. Pozdrawiam obie Panie 🙂
Oryginalne egzemplarze „Wieczoru Wybrzeża” pochodzą z archiwum Jacka Górskiego.
P.S. Na stronie
Agencji Fotograficznej Kosycarz jest zdjęcie zatytułowane „Sprzedaż uliczna gazet przed Domem Prasy w Gdańsku. 15.11.81”. Odsyłamy na stronę Maćka, aby to
zdjęcie zobaczyć. O takim właśnie epizodzie wspomina autorka w swojej historii z 1981 roku.