Wspomnienia Marka, prostego chłopaka z Dolnego Miasta. Część II
Reduta Wyskok 2
Kamieniczka z numerem 2 to jeden z dwóch najstarszych budynków Dolnego Miasta. Typowy dla przełomu osiemnastego i dziewiętnastego wieku dom robotniczy. Cztery niewielkie mieszkania: dwa na parterze i dwa na piętrze, a kolejne numery mieszkań od strony szpitala to nr 1 na piętrze, nr 2 na parterze, nr 3 na parterze i nr 4 na piętrze. Niewielkie mieszkanka z dwoma pokoikami, z niewielką kuchenką i oczkiem WC (bez łazienki ).
Górne mieszkania były zasiedlone po wojnie . Dwie młodsze koleżanki w nich mieszkające udało mi się spotkać jeszcze niedawno. Spod jedynki Danusię mieszkająca teraz na Srebrnej i spod czwórki Małgosię ze Stogów. Ponieważ liczę że przeczytają to, myślę że same uzupełnią i wzbogacą moje wspomnienia o refleksje własne dotyczące ich dawnych mieszkań i sąsiadów.
Dolne mieszkania zasiedlone były przez przedwojennych gdańszczan. To po lewej stronie przez dwie miłe starsze panie o nazwiskach które pamiętam jedynie ze słyszenia: pani Koska i pani Paubicka. Jedna z nich słabo mówiła po polsku, a druga z nich podobno wcale. Niewiele o nich mogę powiedzieć . Mam do dziś w oczach częsty obraz, jak jedna z nich czyta na parapecie okiennym książki, w grubych okularach i dodatkowo z wielką lupą w ręku.
Mieszkanie po prawej stronie zajmowała rodzina rodowitych gdańszczan – Skierka Henryk i Irena z dwojgiem dzieci Jurkiem i Marianną. Rodzina ta nie wstydziła się swojego niemieckiego pochodzenia, a pomiędzy sobą na co dzień używała języka przodków. Zresztą w Gdańsku nieopodal mieszkał też brat pana Henryka Harry, wraz z ich matką, w małym charakterystycznym budynku nad samym kanałem Na Stępce. Budynek przetrwał do dziś tuż poniżej Domu Pod Murzynkiem (stanowi chyba obecnie jeden z obiektów hotelu Podewils). Mieszkanie Skierków, a zwłaszcza maleńki pokoik przejściowy zaraz za wejściem do budynku, nadawałby się do muzeum Wolnego Miasta Gdańska. Stare, choć skromne, meble, biblioteczka pełna niemieckich książek, przedwojenne obrazki na ścianach.
Widoczne na zdjęciu „klepisko”, pomiędzy chodnikiem a jezdnią, nigdy nie było zieleńcem, ale surowa nawierzchnia gruntowa była miejscem bardzo użytecznym. Dla wozaków i ich furmanek konnych dowożących opał, dla handlu obwoźnego płodami rolnymi, dla ślusarzy obnośnie ostrzących noże i nożyczki. Szczególną furorę wśród dzieciarni robił wozak skupujący szmaty i butelki, bo w handlu wymiennym można było dostać prawdziwe dziecięce skarby: zwoje cienkich gumek, kolorowe piłeczki na gumce, gwiżdżące blaszane koguciki, biżuterię dla dziewczynek, a czasami nawet korkowce na korki i kapiszony! Na klepisku rozwieszano pomiędzy lipami i domami sznury z praniem. Na klepisku dzieci wymyślały przeróżne gry i zabawy. Gra w klasy, gra w noża, skakanki, guma.
Drzwi na fotografii to autentyczne drzwi do Skierków. Teraz w tym miejscu jest wejście do ISE. Drzwi te jednak były przyczynkiem do pewnego traumatycznego wydarzenia z dzieciństwa. Gdy miałem niespełna 6 lat, znaliśmy się już z Jurkiem z podwórka. Pewnego razu wymyśliliśmy sobie zabawę polegającą na włożeniu kijka w szparę przy zawiasach i wzajemnym przeciąganiu . Jurek był w sieni swojego mieszkania, a ja na zewnątrz. Pech chciał, że kilka minut wcześniej pani Skierka wystawiła na chodnik przed dom, do wystudzenia, gar z zagotowaną we wrzątku bielizną. Byłem nieco silniejszy więc przeciągnąłem kijek w swoją stronę… Straciłem równowagę i wylądowałem prawym udem we wrzątku … Na szczęście nie pupą… Na szczęście też do izby przyjęć szpitala klinicznego było tylko 50 m… Rodzice i sąsiedzi objęli mnie troskliwą opieką . Niestety dowiedziałem się, co to jest rozległe głębokie oparzenie drugiego stopnia. Leczenie trwało parę miesięcy, a do dziś mam bliznę na prawym udzie. Wydaje mi się, że ten wypadek zbliżył nasze rodziny , tym bardziej, że ja i Jurek poszliśmy w 1962 roku do tej samej, nie istniejącej już przy ulicy Śluza, podstawówki nr 3 i tej samej klasy pierwszej.
c.d.n.
Autor wspomnień: Marek Bumblis
PS. Dziękuję Panu Januszowi Tarnackiemu za udostępnienie w/w fotografii.
Zdjęcie kolorowych trocinowych piłeczek pochodzi ze zbioru Jacka Górskiego.
Świetna opowieść – I i II część ! Kapitalne wspomnienia ! Są ludzie, którzy nie wiele wiedzą o naszej „małej ojczyźnie”, a wypowiadają się jak o dzielnicy żuli, zakapiorów… a przecież mieszkali tam porządni, prawdziwi ludzie. Każdy miał jakąś swoją historię, swoją prawdę, rodzinne dzieje. Mieszkała pani Koska, Pałubicka, jakaś Małgosia… Kochani, to bardzo miłe, że możemy w tym portalu powspominać, przybliżyć to co zostało daleko za nami…
Ja osobiście serdecznie dziękuję temu portalowi i OPOWIADACZOM HISTORII. Jesteście wspaniali !