Wspomnienia Marka, prostego chłopaka z Dolnego Miasta. Część III
Piknik sąsiedzki wśród żuławskich pól
Nie tylko maj i majówki, ale to właśnie okres pełni lata lat sześćdziesiątych był okresem popularnych sąsiedzkich pikników. Wystarczyło zabrać koszyki z jedzeniem i po drugiej stronie drewnianego mostu na Kanale pójść wzdłuż ulicy Łanowej. Chciałbym dodać, że w pełni lata most ten i rozciągający się pod nim akwen był miejscem wyczynów chłopaków skaczących na główkę z przyczółków i poręczy mostu. Szpan ten zawsze wzbudzał zainteresowanie przygodnych widzów. Wieść dzielnicowa głosiła, że na dnie, na głębi przy moście, była zatopiona barka.
Za mostem, ulica Łanowa wiodła do nasypu kolejowego. A za nim i za ostatnimi zabudowaniami, dochodziło się do stosunkowo rozległych obszarów uprawnych, rzadko zabudowanych siedliskami. Łatwo było znaleźć, jeszcze przed Kuryłką i obwałowaniami Motławy, ustronne miejsce o całkowicie wiejskim klimacie, wśród zapachu zbóż i ziół. O bliskości domu świadczyła jedynie wspaniała panorama z historycznym centrum miasta w tle. Nasze zaprzyjaźnione sąsiedzko rodziny wspólnie organizowały takie wyjścia w plener. Ku wielkiej radości nas dzieci. Mój Tato Aleksander, Mama Marianna, oraz moja młodsza o trzy lata siostra Teresa i ja, a ze strony naszych sąsiadów Skierka, pan Henryk z panią Ireną i ich dziećmi, Marianną i Jurkiem. Dodam, że o trzy lata młodsze nasze siostry, i my chłopcy, szliśmy przez okres dzieciństwa wspólną drogą. Bawiliśmy się na tym samym podwórku, chodziliśmy do tych samych klas, w tej samej szkole podstawowej nr 3 na ulicy Śluza.
Na takim pikniku mogliśmy się napawać wiejską atmosferą, egzotyką pól uprawnych, bliskością zwierząt i dzikich roślin, a możliwość brodzenia w rowach melioracyjnych była wielką atrakcją. Zabrane z domu smakołyki znikały szybko. A wszystkiemu towarzyszyła radość ze wspólnego biesiadowania.
Chciałbym przypomnieć, że rodzina Skierka nie kryła swoich gdańskich niemieckich korzeni, a w momencie wyjazdu z Gdańska do Niemiec wiosną 1971 roku, powróciła do swojego pierwotnego nazwiska. Do Frankfurtu,a potem do Offenbachu nad Menem, wyjeżdżali już jako Heinz, Irene, Marianne i Georg Schielke. Jest to zresztą ciekawy, do odrębnej refleksji, wątek dotyczący wielu kolegów i znajomych z dzielnicy, którzy wyjechali wtedy do Niemiec.
Marek Bumblis
Autorem fotografii na pikniku jest mój Tato Aleksander.
Fot. 1: Po lewej Jurek (Georg) i Marek, z Modrą w tle.
Fot. 2: Pan Henryk (Heinz) i Pani Irena (Irene), na tle pól wzdłuż Łanowej.
Fot. 3: Kolejno od końca moja Mama, Pani Irena, Pan Henryk, Pan Mieczysław Granatowski z sympatią ( autentyczny przedwojenny ułan), oraz Tereska i Marianna.