Wspomnienia Marka, prostego chłopaka z Dolnego Miasta. Część V
Część 1, Część 2, Część 3, Część 4
Idzie zima, rób zapasy!
Czy macie wystarczające zapasy na zimę ? Czy jesteście do zimy przygotowani ? Pytania te dziś brzmią nieco dziwnie, ale jeszcze niedawno były wskazaniem podstawowych i koniecznych powinności, które należało wykonywać już z końcem lata, by w spokoju i dostatku dotrwać do wiosny. Pokolenia sąsiadów, tych którzy przybyli do Gdańska lub miejscowych, miały w świeżej pamięci okres wojennego głodu i niedostatku. Tak więc pamiętając o traumatycznych przeżyciach i o wyniesionych z rodzinnych domów recepturach, ochoczo przystępowano do robienia zapasów. Choć większość z nas miała niewielkie działki, to główne zapasy należało zrobić na naszym rynku, u obwoźnych sprzedawców lub na pobliskiej Olszynce.
Po pierwsze ziemniaki. Był wśród sąsiadów taki przelicznik: jeden metr na osobę w rodzinie. „Metr” oznaczał sto kilo, więc w przypadku 4 osobowej rodziny było to razem 400 kg . Czyli osiem worków ziemniaków, które należało znieść do piwnicy i wsypać do wcześniej przygotowanych drewnianych skrzyń. Skrzynie sąsiadów stały zgodnie obok siebie. Skrzynie były na podwyższeniu, bo problemem były zdarzające się, szczególnie na wiosnę podczas roztopów, podtopienia piwnic, skutkujące potrzebą przebierania ziemniaków i oczyszczania z tych podgniłych lub z przerośniętymi na wiosnę pędami. Oprócz ziemniaków każdy miał woreczek marchwi przysypanej w skrzynce piaskiem, by nie wysychała. Niezbędny był też worek cebuli, ale tę z obawy przed mrozem składowano na strychach lub w mieszkaniowych spiżarkach.
No i kiszenie kapusty!!! Na fotce jest, zachowana do dziś, nasza rodzinna beczka. Chyba „odziedziczona” po przedwojennych mieszkańcach. Służyła nam przez jakieś trzydzieści, czterdzieści, lat. Z beczkami nie było zresztą problemu, bo obok w oficynie swój warsztat miał prawdziwy, przedwojenny, wileński bednarz, który sam je produkował i sprzedawał na rynku na Chmielnej . Kapustę kupowaliśmy na Olszynce, prawie prosto z pola. Jeździłem po nią z mamą rowerem, do znajomych z ulicy Błońskiej. Kupowaliśmy zwykle jeden duży wór. Z szatkowaniem też nie było kłopotów, bo w sezonie drewniana szatkownica krążyła wśród sąsiadów. Wystarczyło uiścić niewielką opłatę i przekazać dalej . Nawet nie wiem kto był jej właścicielem i pierwszy puszczał ją w obieg… Szatkowanie było niemal ceremoniałem . Do dziś pamiętam zapach świeżo ciętej kapusty i marchewki. Bywały lata, że na dnie beczki mama układała kilka całych główek kapusty, lub twarde jabłka. Po przesypaniu przyprawami, kapusta puszczała sok, którego nieraz było aż w nadmiarze. Kapustę trzeba było mocno ubić, przykryć czystą lnianą szmatką, położyć okrągły drewniany „dekiel” i przycisnąć dużym, dokładnie wyparzonym wrzątkiem, brukowcem . W beczce, sok z kapusty pełnił zimą rolę barometru: gdy miał być mróz sok znikał, gdy szła odwilż soku przybywało… Kwaśny sok bywał też lekarstwem i dla dorosłych i dla dzieci…
W naszym domu była też w wiklinowym koszu duża szklana 50 litrowa butla, w której mama robiła domowe wino z czarnej porzeczki. Takie butle, po szkle wodnym, można było zdobyć na dworcu towarowym przy ulicy Toruńskiej. No i do tego rzędy słoików: z ogórkami, z kompotami z wiśni, truskawek i z mirabelek, a także powidłami ze śliwek i z czarnych porzeczek. Całość uzupełniały słoiczki z grzybami, z dynią w occie i marynowanymi śliwkami.
Do dziś, na wszelki wypadek, przechowuję też oryginalny kamień do kiszenia kapusty…
Marek Bumblis (prosty chłopak z Dolnego Miasta)
Fotografie beczki do kiszenia kapusty z kolekcji własnej autora
Świetne ! Tak było ! Czuję ten zapach kapusty kiszonej !!!!!!!!!!!! Pozdrawiam smakowicie i serdecznie ! B.
Na samą myśl ślinka cieknie to były swojskie pyszności. U nas na Ułańskiej 11nikt nie robił zapasów gdyż piwnice były często zalewane wodą i była duża wilgoć
Samo zdrowie… nie to co dzisiaj. Chemicznie kiszone, wędzone itd.itd. gdzie dzisiaj kiszony ogórek do tego dawniej… z beczki. DREWNIANEJ beczki! nie plastikowej…
Pozdrawiam serdecznie Pana Marka. Moja babcia Janina Śliwowska mieszkała w tej samej kamienicy na Dobrej co Pan. Ja mieszkałam na Przyokopowej do 1997 roku i z wielkim sentymentem wracam do Dolnego Miasta oraz chętnie czytam Opowiadaczy Historii. Proszę nie przestawać pisać.