Wyjdziesz na dwór czy gramy w karty?

Tak, to był dylemat.
Gra w karty… To było coś. Gra świadczyła o dorosłości /prawie ;).
Ale od początku. Aby zagrać w karty, szło się do sąsiadów albo to sąsiedzi przychodzili do nas. Najczęściej jednak zdarzało się tak, że moja koleżanka lub koledzy mojego brata, przychodzili do nas pograć. Wszyscy siadali do stołu, zazwyczaj między trzy a pięć osób. Robiło się dzbanek herbaty. Palacze dostawali popielniczkę. Wówczas było normą palenie przy stole i granie w karty. Można powiedzieć – atrybut nieodłączny każdego stołu gdzie się grywało /choć ja nigdy nie nauczyłam się palić/.
Grywaliśmy w kanastę, w remi-brydża, na którego to mówiliśmy „remik”, w trzy-pięć-osiem. Jakoś w karty nie za bardzo mi szło, ale lubiłam te nasze rozgrywki.
Lubiłam też grać w kości. W pięć kostek graliśmy w „tysiąca”, ale w sześć kostek w pokera. Tu dodam, że gra w tysiąca w kości jest taka łatwa, że można pograć nawet z 4-5-latkiem.
Grywało się do późnej nocy, choć niestety – rano trzeba było wstawać i iść do szkoły. Fajnie było, śmialiśmy się, były żarty, opowieści i psikusy. Każdy miał jakiś swój „pseudonim” jakby element dodatkowy do karcianych rozgrywek, ot tak z sympatii . Taka była nasza integracja miedzy pokoleniowa, jakbyśmy to teraz nazwali.
Pamiętam jeszcze, że moja babcia, a potem mama i ciocia uwielbiały układać pasjansa. Jak wiadomo, pasjans jest solo, więc kłopotu z brakiem towarzystwa nie było. Dzisiaj pasjansa możemy poukładać w każdym komputerze. Ale to nie to samo… Jak to ktoś mówił: w pasjansie chodzi o to, by królom oczy pozacierać.
Dobranoc Państwu 😉
Wspominała Danuta Płuzińska-Siemieniuk.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *