Z Ewą Kowalską o Dolnym Mieście
Całe dzieciństwo i młodość, aż do zamążpójścia, mieszkałam we Wrzeszczu. Dzisiaj powinnam powiedzieć, że na Strzyży, ale w owych czasach nikt o takiej jednostce nie słyszał. Moim światem były okolice dzisiejszej siedziby IX Liceum Ogólnokształcącego, Koziego Rynku zwanego też Kwadratem, Osiedla Młodych (położonego „za wałem”) i oczywiście pobliskich zalesionych wzgórz Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, aż do Brętowa. Kierunkiem spacerów z rodzicami był Park Oliwski i Sopot. Granicą Gdańska była dla mnie Zielona Brama i Motława. Co było za rzeką? Zapewne NIC
Pierwszy kontakt z Dolnym Miastem (a więc tam, gdzie było NIC) miałam w drugiej połowie lat 60. XX wieku. Był to czas dla mnie szczególny, bo po dłuższej przerwie zobaczyłam tatę, który przez półtora roku pracował naukowo na uniwersytecie w USA. Niedługo po powrocie zabrał mnie, moją mamę i siostrę (druga już chyba była „w drodze”) na zakupy do magicznego, jak mi się wówczas wydawało, sklepu. Mieścił się (ten sklep) w ogromnym, szarym budynku – innym niż wszystkie, bo zbudowanym na planie łuku. Kiedy otworzyliśmy drzwi, przed nami ukazał się świat bajecznie kolorowy i jakby miękki. Miękki, bo po latach pamiętam z niego przede wszystkim ogrom dywanów. Czy rzuciłam wówczas okiem na ul. Łąkową? Czy spojrzałam na piękne kamienice? Chyba nie, zupełnie nie wiedziałam gdzie jestem i prawdopodobnie mało mnie to interesowało. Oczywiście nie wiedziałam też o istnieniu dolarów czy bonów zakupowych. Miałam wówczas około 10 lat. Zapamiętałam jedynie, że byłam bardzo daleko od domu, i że po wyjściu ze sklepu rodzice nie chcieli mi kupić lodów (czy w okolicy stała jakaś budka? – nie pamiętam).
Po bez mała dziesięciu kolejnych latach okazało się, że „za rzeką” coś jednak jest, stoją nawet wieżowce. W jednym z nich mieszkał fizyk, który udzielał korepetycji (między innymi) panienkom kompletnie nie nadającym się na studia techniczne. Wśród nich byłam i ja. Moi rodzice bardzo pragnęli, żebym studiowała na Politechnice Gdańskiej. I tym sposobem Dolne Miasto zaczęłam kojarzyć z męką! Ja naprawdę nie znosiłam fizyki. Nie mam też wątpliwości, że korepetytor przeze mnie wyłysiał, bo bez przerwy szarpał włosy, mrucząc pod nosem: znowu nie rozumiesz! (pozdrawiam pana fizyka:)) Tak więc część miasta „za rzeką” to było ZŁO!
Aż któregoś dnia pojawił się ON, mój dzisiejszy mąż, kolega z roku na Politechnice Gdańskiej, na którą dziwnym trafem się dostałam, a jeszcze dziwniejszym ją ukończyłam. Otóż ON (a dokładnie jego rodzice) miał na Olszynce działkę ogrodniczą. I nagle się okazało, że „za rzeką” jest prawdziwe miasto. Są kamieniczki, sklepy, a nawet jeździ tam tramwaj. Mało tego – tam mieszkają ludzie! Tym sposobem po 1977 roku zorientowałam się, że Gdańsk jest dużo większym miastem, niż mi się wcześniej wydawało.
Na działkę jeździliśmy tramwajem. Wysiadaliśmy przy zajezdni i dalej, przez mostek (zawsze się go bałam) kierowaliśmy się na Olszynkę… Myślę, że w sumie długie godziny spędziliśmy na przystanku tramwajowym przy ulicy Kurzej. Obładowani siatkami pełnymi płodów ziemi, a potem z synem (z czasem i drugim) w wózku, czekaliśmy w skwarze na tramwaj, który nadjeżdżając wydawał przeraźliwe dźwięki. Koło roku 1990 kupiliśmy pierwszy samochód (osiemnastoletniego Fiata 125 p. koloru bahama yellow :)) i Dolne Miasto na pewien czas przestało dla mnie istnieć.
W 2001 roku zdobyłam licencję przewodnika po Gdańsku. W ramach kursu nieco poznałam historię Dolnego Miasta, ale stała mi się bliższa w 2009 r. kiedy założyłam serwis iBedeker i zaczęłam tu bywać (na jednym z wykładów spotkałam pana fizyka:)). Poznałam Opowiadaczy Historii – wówczas nastąpiła eksplozja miłości do dzielnicy “za rzeką”. Bo Opowiadacze – zarażają, są NIEBEZPIECZNI
O swoich związkach z Dolnym Miastem opowiadała nam Ewa Kowalska. Wszystkie fotografie pochodzą z rodzinnego albumu Ewy.