Z Norwegii na Dolne Miasto 2012 – 2023
Z wrażeń i obserwacji nowej mieszkanki dzielnicy…
Początki mojego życia na Dolnym Mieście kojarzą mi się z odczuciem lekkiego niepokoju, ale i przyjaznej swojskości. Po nastu latach życia na emigracji, już jakiś czas temu, wróciłam do wytęsknionej polskości, choć nie w rodzinne rejony Warmii. Gdańsk stał się dla mnie nowym miejscem życia. Na początku było tu jednak trochę „strasznie”…
Rok 2012. Pierwsze wrażenia. Widoczni na ulicach zmęczeni życiem mężczyźni dzierżący najczęściej butelkę piwa w dłoniach. Dużo śmieci między trawami i rzecz jasna tuż przy koszach. Smutne lub doświadczone życiem kobiety, wielu Romów, grupki młodzieży tu i ówdzie z nieco podejrzaną aktywnością. W małych sklepikach zapach kiszonej kapusty i brud na podłodze. Jakby czas powojnia zatrzymał się tutaj. Takie urywkowe obrazy sprzed dwunastu lat, bo wtedy tu trafiłam pierwszy raz, zapamiętało moje oko. Umysł zapisuje wyraźniej to, co wbudza lęk, spychając na dalszy plan pozytywne wrażenia. Taki imperatyw „przetrwania”.
Ale pamiętam też dużo drzew, zieleń łąk nad groblami, odnawiane mury starych kamienic opowiadających historie z innego czasu, sympatyczne rozmowy ze sklepikarzami. Odczucie, że gdyby coś mi się działo, to przecież w Polsce, więc także i w obcym mieście, znajdę wsparcie. W końcu nikogo poza bratem tutaj nie miałam, a lata za granicą odzwyczaiły mnie trochę od sposobu bycia i mentalności polskiej (uwierzcie, można się bać powrotu np. do naszego systemu biurokracji). I najmocniejsze wrażenie: wolność – tym pachnie gdańskie powietrze. Klimat wolnego miasta stanowiącego o sobie przez stulecia.
Podobno nie ma przypadków… Jakoś tak więc potoczyły się losy, że szukając tylko miejsca „na odległą starość” oraz na wakacyjne pobycie w Polsce, bo mieszkałam w Norwegii od wielu lat, kupiłam maleńką kawalerkę na Dolnym. Przyjeżdżałam więc tylko co jakiś czas, odwiedzając mieszkającego w nim tymczasowo syna.
Dzielnica zmieniała się dynamicznie. Od 2012 roku przeszła ogromną metamorfozę. W arterie starego Dolnego wpłynęło tak wiele nowej krwi. I pieniędzy. Bez nich nie byłoby szans na renowacje straszących budynków i powstawanie tak wielu nowych. Czy to dobrze czy źle? Miłośnicy wspomnień i zakorzenieni tu, a sentymentalni gdańszczanie, zapewne z pewną dozą niechęci przyjmują odnowę dzielnicy. Czy nie jest to jednak znak naszych czasów? Transformacje na coraz większych obrotach i zmiana widoku za oknem szybsza niż w kalejdoskopie.
Jest jaśniej. Czyściej. Mimo zatłoczenia budowli, jakby przestronniej. Atmosfera odradza się. Jak w domu, w którym wyciągnięte z szaf i zakątków starocie znajdują zasłużony spoczynek na śmietniku czy w skansenie, a świeżo umyta podłoga daje odczucie harmonii i porządku. Nowe twarze i zmiana energii. Przyciągają coraz więcej biznesu, turystów, uwagi do dbania o infrastrukturę. Gdy NOWE nabiera mocy przy szacunku dla STAREGO równowaga świata chyba nie zostanie zachwiana… ().
Niedawno odwiedziły mnie dwie koleżanki, jedna z Oslo, druga z Warszawy. Wynajęły na pobyt w Gdańsku apartament w centrum miasta. Gdy pytałam, co robiły przez kilka lipcowych dni urlopu, usłyszałam, że codziennie przychodziły na Dolne. Tutaj nie było tłumów krążących po Jarmarku Dominikańskim. Zachwyciły się spacerniakiem na Łąkowej, nadbrzeżnymi ścieżkami Motławy i grobli, kafejkami i ofertą gastronomiczną tej dzielnicy. Odwiedziły niezwykły Hotel Arche z dziedzińcem będącym oazą spokoju, poczuły klimat pełnego dużych roślin Baru Łąka i historyczny klimat Królikarni oraz pozostałości bastionów. Woda, drzewa, stare przeplatane z nowym. Były zauroczone!
Dzisiaj ja też to odczuwam spacerując po Dolnym Mieście. Po jedenastu latach od kupna własnego M2 i dwóch życia tutaj, czuję się wreszcie „u siebie”. Nieoceniona w tym zasługa Inkubatora Sąsiedzkiej Energii ISE Dolne Miasto i tworzących tam serdeczną atmosferę – Danusi i Eli. Kobiety z sercami na dłoni zaprosiły mnie na kawę, gdy odważyłam się zajrzeć do nich i zapytać, co to za miejsce. Takie przyjęcie, z iście polską gościnnością, od której nieco odwykłam żyjąc w innym świecie, było piękną niespodzianką. I odczarowało poczucie izolacji z jakim mierzy się każdy przeprowadzający się w zupełnie obce sobie miejsce. Dzisiaj często tam bywam. Uczestniczę we wtorkowych otwartych spotkaniach kręgu kobiet robiących z włóczek szale, narzuty i koce (przekazywanych na szczytne cele), chodzę na liczne warsztaty i daję swoją cząstkę wspierając przy organizacji różnych imprez.
To jednocześnie siedziba Stowarzyszenia Opowiadacze Historii Dolnego Miasta w Gdańsku, która czaruje swoja przyjazną otwartością i energią życia. Grono lokalnych przewodników – pasjonatów historii tego miejsca na świecie z nieustającym zapałem dzieli się swoja wiedzą z zainteresowanymi. Spacery z przewodnikiem już od 10 lat są tu tradycją. A zawsze mnie tak dziwił obraz grupek wędrujących po ulicach Toruńskiej, Wróbla czy Śluza… Kiedyś miałam wrażenie, że tylko Gdańskie Stare Miasto zasługuje na uwagę i podziw turysty. Nie do przecenienia są kompetencje opowiadaczy o Dolnym, większość z nich mieszka tutaj od dziecka i na ich oczach dzielnica przemienia się. Sercem stowarzyszenia jest Jacek Górski, prezes OH, który nieustraszenie zbiera stare opowieści i z pasją oddaje swój wolny czas życiu i działaniom ISE. Inspirując innych także do zapomnianej przez wielu rozrywki jaką są gry planszowe.
Zbiory starych gdańsko-dolnych fotografii, kolekcja wyprodukowanych lokalnie wieszaków, opowieści z dawnych lat żyjących jeszcze mieszkańców powojennej dzielnicy, festyny dla całych rodzin, książki i broszury z planem Dolnego Miasta i jego sekretami – to tylko część tego, co oferują ISE i OH. Działania dla seniorów, od wsparcia medycznymi opaskami po integrację w nurcie skandynawskiej metody „Circle”, współprace z rozlicznymi fundacjami i instytucjami NGO oraz samorządowymi. Z niezwykłymi kobietami, Danusią i Elą, otwierającymi innym drzwi do tego świata. To „ludzie ORKIESTRA” – do tańca i do różańca. Takie mam skojarzenie ogarniając zapewne i tak nie wszystko, co przynoszą Dolnemu Miastu. Jestem pełna podziwu i wdzięczna za oswojenie Dolnego. Bez nich – naprawdę nie działa! Bez nich – pewnie mnie by tu już nie było.
Oswojenie nowego miejsca życia nie zawsze jest łatwe. Ludzie są podstawą. Klimat i energia otoczenia tworzą środowisko. Ale czy czujemy się w nim dobrze zależy od wielu innych czynników. Siedząc zamknięci w domach, przed telewizorami czy iphonami, odcięci lub ograniczeni od żywego kontaktu z drugim człowiekiem możemy czuć się coraz bardziej wyizolowani i osamotnieni. Nawyki po p(l)andemii zbierają swoje żniwo. Lekiem jest zawsze otwarcie się i wyjście do świata. Do takich miejsc, gdzie zaparzą dla nas gorącą herbatę i gdzie my sami możemy poczuć naszą użyteczność, dać innym kawałek siebie, swojego doświadczenia, dobrego słowa czy gestu, ale i zwyczajnie – ludzką obecność. Sąsiedzkie dobre klimaty są ważne. Pielęgnujmy je.
Autorka tekstu: Monika Vik
Autorki zdjęć: Anna Szulist, Danuta Płuzińska-Siemeiniuk, Elżbieta Woroniecka
Uuuuu! Pani! Pięknie dziękujemy za dobre słowo